![[personal profile]](https://www.dreamwidth.org/img/silk/identity/user.png)
Wklejam tutaj bardziej dla siebie, bo wątpię, że ktoś się przebije przez te tysiące niefandomowego tekstu.
Tytuł: Kolęda dla zagubionych
Słów: 7 550
A/N: Napisane dla
akinnore z okazji Mikołajek
fort_warszawa
Niewidoczne drobinki mrozu z niezwykłą dokładnością przedzierały się nawet przez najgrubsze warstwy odzieży, a każdy kolejny stopień poniżej zera był boleśnie odczuwalny przez wszystkich nieszczęśników, którzy znaleźli się poza domem. Niemy taniec płatków śniegu w blasku latarni stał się prywatnym przedstawieniem, dostępnym tylko dla ostatnich romantyków, którzy zamiast chronić twarze przed bolesnymi ukłuciami wiatru, zadzierali głowy do góry i z ogłupiałym uśmiechem błogiego szczęścia podziwiali grę barw i kształtów. Zdecydowana większość przechodniów stawiała możliwie najwyżej kołnierze i naciągała grube szaliki na pół twarzy, starając się ukryć przed dziećmi zimy i resztą świata.
*
Zimą każdy powinien mieć miejsce, gdzie, po pierwsze, można rozmrozić skostniałe palce i czerwony nos, po drugie, gdzie zapasy rozgrzewającej herbaty, a najlepiej czegoś mocniejszego, nigdy się nie kończą, i po trzecie, gdzie jest ktoś.
Julia z trudem wydobyła z kieszeni lodowate klucze i z nie mniejszym wysiłkiem włożyła je do zamka. Nawet wełniane rękawiczki babci nie dawały rady mrozom, które w tym roku spadły na Warszawę i wypełniły każdy, nawet najmniejszy jej zaułek.
Temperatura w mieszkaniu dobitnie świadczyła o tym, że ogrzewane przed laty ściany i stare, choć wciąż działające kaloryfery nie stanowiły dla zimna większej przeszkody. Julia westchnęła głośno i wcale by się nie zdziwiła, gdyby z jej ust wydobyła się para (tak się nie stało, była jednak pewna, że dzieliło ją od tego tylko kilka stopni).
Na wyczucie odnalazła włącznik i zapaliła w swoim pokoju światło. Pokryta kurzem i nieukrywalnymi oznakami starości lampa dawała z siebie co mogła, ale pokój i tak pogrążony był w nieprzyjemnym półmroku, takim, który w pierwszym odruchu kojarzył się z sypialnią chorego albo pomieszczeniem, w którym od dawna nikt nie mieszka. Zgromadzone na półkach wspomnienia zamknięte w kolorowych fotografiach i tandetnych pamiątkach z miejsc, o których Julia nawet nie miała czasu myśleć, nieudolnie starały się poprawić atmosferę i nadać pokojowi charakter przytulnego lub chociaż zamieszkanego; wszystko na nic. Na początku jeszcze próbowała z tym walczyć, ale po jakimś czasie dała za wygraną - mieszkanie zdawało się mieć dokładnie określone stanowisko na temat własnego klimatu i Julia pogodziła się z tym, że dom może sobie odwiedzać na zachodzie, a tutaj musi się zadowolić tylko miejscem do mieszkania. Zresztą odkąd skończyła studia i zaczęła pracę, czas spędzany w mieszkaniu ograniczał się do kilku godzin wieczorem i rano, kiedy i tak była zbyt zmęczona lub niewyspana, żeby zauważyć kurz gromadzący się na książkach (do przeczytania już teraz, stos rosnący wprost proporcjonalnie do obietnic przeczytania składanych samej sobie) czy wyrzut bijący z twarzy na zdjęciach, które dawno spadły ze ściany wraz z zużytą taśmą klejącą i leżały gdzieś pod łóżkiem albo szafą, szydząc ze wszystkich bajek o sile pamięci i magii uchwyconej w czasie. Nocnych godzin, które na zmianę mijały za szybko lub ciągnęły się niemiłosiernie długo, nawet nie było co brać pod uwagę.
Kierowana bardziej przyzwyczajeniem, niż rzeczywistą potrzebą, pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po rzuceniu torby na niepościelone łóżko, było włączenie komputera. Odczekała, aż system we właściwie dla siebie powolnym tempie przetrawi jej bezczelnie wyrwanie go ze snu i kierując się kolejnym wyuczonym przyzwyczajeniem, weszła na swoją skrzynkę pocztową. Oprócz kilku wiadomości z pracy (nie miała pojęcia jak szefowi udało się wymyślić tyle zadań niecierpiących zwłoki pomiędzy jej wyjściem z pracy i dotarciem do domu), w skrzynce znajdowała się tylko jedna wiadomość, którą była w jakikolwiek sposób zainteresowana.
Od: Lena (lennyofdoom@hotmail.com)
Data: 5 grudnia
Temat: To już ten czas!
Hej!
To znowu ten czas, którego obawiasz się przez cały rok i którego jednocześnie nie możesz się doczekać.
Jestem pewna, że zdążyłaś to wyprzeć z pamięci, dlatego pozwól, że Ci przypomnę:
CZAS NA COROCZNĄ ŚWIĄTECZNĄ WYMIANĘ PREZENTÓW!!!1!
Albo, jak Ty to nazywasz: to ten czas, kiedy Lena jest jeszcze bardziej irytująca, niż zwykle, a do tego zmusza Cię do zachowywania się jak dzieciak.
Nie myślałaś chyba, że uda Ci się z tego wywinąć, co?
Nie myślała. Za dobrze znała Lenę, żeby zwątpić w jej wewnętrzne dziecko, które na widok śniegu dostawało ADHD, a na dźwięk słowa „święta” tworzyło wokół siebie tęczową aureolę szczęścia.
W każdym razie, mam nadzieję, że Twoja praca nie pozbawiła Cię jeszcze zupełnie wyobraźni i wymyślisz jakiś zajefajny prezent, który z radością Ci przygotuję.
Robienie sobie – dosłowne, z całą własnoręcznością w pakiecie – prezentów było wieloletnią tradycją Leny i Julii, którą zapoczątkowały jeszcze w przedszkolu. Odkąd wyjechały na studia do dwóch możliwie najbardziej odległych miejsc na globie (Julia została w Warszawie, a Lena na Florydzie, gdzie wyjechała na wymianę), dziewczyny żartowały, że ta tradycja, to ostatnie, co jeszcze trzyma je razem (i w duchu wiedziały, że tak rzeczywiście było). Dlatego tak kurczowo trzymały się swojego prywatnego zwyczaju jako ostatniej deski ratunku dla ich przyjaźni.
(Ostatnio nauczyłam się świetnie robić na drutach, więc jeśli potrzebujesz kilometrowego szalika (bo ze swetrami i rękawiczkami wciąż mam problemy), to wal jak w dym.)
Julia uśmiechnęła się, bez problemu wyobrażając sobie Lenę, która z fascynacją (trwającą jednak nie dłużej, niż tydzień) uczy się robić na drutach w metrze i w pracy i nawet w samym środku imprezy. Takie właśnie były pasje Leny – krótkotrwałe, acz intensywne i pełne absolutnego poświęcenia.
W każdym razie, czas na moje życzenie.
Już się boisz?
No to przygotuj się.
Julia przewinęła stronę i spojrzała na początek akapitu.
Chcę opowiadanie.
- Co?!
Nie co (powiedziałaś to, prawda?), tylko właśnie to i żadnego innego prezentu w tym roku nie przyjmuję.
Julia poczuła, jak irytacja bardzo powoli rozlewa się po jej ciele, zaczynając od głowy i docierając do koniuszków palców. Natychmiast uruchomiła komunikator i wybrała jedyną osobę, jaką miała na liście.
JulieJulia: Zwariowałaś! Nadmiar słońca ci chyba zaszkodził!
Nie minęło nawet dziesięć sekund i ikonka komunikatora zabłysła na zielona.
LennyOfDoom: nie mam pojęcia o czym mówisz
JulieJulia: doskonale wiesz o czym mówię. Przecież umawiałyśmy się, żadnych tekstów z mojej strony!
LennyOfDoom: to bylo 5 lat temu. Uważam, ze twoje oświadczenie się przeterminowało
JulieJulia: moje oświadczenia nie mają daty ważności. Ustaliłyśmy to w podstawówce, podpisałaś nawet stosowne papiery, bo wiedziałam, że kiedyś wykręcisz mi jakiś numer
LennyOfDoom: oh, przesadzasz. Rozleniwiłaś się przez tą swoją zabiurkową pracę. Musisz przypomnieć sobie gdzie masz swoją imaginację
JulieJulia: bardzo dobrze wiem gdzie jest moja wyobraźnia, sama schowałam ją 5 lat temu do szwajcarskiego sejfu i wrzuciłam go w otchłań niepamięci
LennyOfDoom: ale dramatyzmu to nie zapomniałaś. Nie jest jeszcze z tobą tak źle
JulieJulia: …
LennyOfDoom: oh, daj spokój, Jul. Naprawde, uważam że najwyższy czas odłożyć na bok te twoje dziwne lęki i wrócić do tego, co sprawiało ci tyle frajdy
JulieJulia: pisanie przestało mi sprawiać frajdę sama-dobrze-wiesz z jakiego powodu i równie dobrze wiesz, że nie z mojej winy
LennyOfDoom: tym bardziej uważam, że najwyższa pora o tym zapomnieć i przestać marnować taki talent
LennyOfDoom: świat stracił połowe zasobów tęczy, a populacja jednorożców spadła o 1/3 odkąd przestałas pisać swoje cudne teksty
JulieJulia: no tu już przeholowałaś. Jesteś pewna, że to słonce nie miało w tytm swojego udziału?
LennyOfDoom: od 3 dni tlyko pada, nawet mi nie przypominaj o słońcu
JulieJulia: witaj w moim życiu ^_________^
LennyOfDoom: twojej radości z mego neiszcześcia nie da się nie wyczuć nawet z tej odległości
LennyOfDoom: Jul, wybacz, musze lecieć, Kevin właśnie przyjechał. Przemyśl to jeszcze raz i pamiętaj, nie przyjmuje nie jako odp!
JulieJulia: skad wiedziałam, że to usłysze…
LennyOfDoom: buziaki!
Julia wyłączyła komunikator i głośno westchnęła. Lenie trudno było wybić z głowy pomysł, kiedy już się jakiegoś uczepiła, a brak możliwości fizycznego potrząśnięcia nią dodatkowo utrudniał jej zadanie.
Już miała zamknąć przeglądarkę, kiedy przypomniała sobie, że nie doczytała do końca jej maila.
Tak mi chodziło po głowie… Co powiesz na jakąś mroczną historię z nieszczęśliwym romansem w tle? Może być kryminał, obyczajówka, nawet fantastyka. O, i koniecznie znajdź tam miejsce dla mężczyzny w czarnym płaszczu. Mężczyźni w płaszczach są seksowni w taki tajemniczy sposób (btw, widziałaś ostatniego Pottera? Jedno słowo: SNAPE.). Tylko nie umieszczaj akcji w swojej ukochanej Anglii, chcę zobaczyć kawałek Warszawy Twoimi oczami.
Uważam, że mój pomysł jest genialny. Jako pisarka na pewno docenisz wysiłek, jaki włożyłam w jego ułożenie. Teraz została Ci najłatwiejsza część – napisać to!
Ściskam Cię mocno i czekam na Twoje życzenie.
Buziaki,
L.
Julia zamknęła laptopa z głośnym kliknięciem i schowała twarz w dłoniach. Z przerażeniem odkryła, że mail Leny zapoczątkował w jej głowie proces twórczy, który zawsze wychodził od piętnastu pomysłów na fabułę na sekundę, a kończył się na nieprzespanej nocy. Tak długo udawało jej się nie dopuścić swoich myśli do wędrowania tymi drogami, że teraz czuła się tak, jakby ktoś otworzył od dawna zakłódkowane drzwi do wolności myślowej.
- Nie, nie, nie – powiedziała głośno i uderzyła ręką o biurko. – Nie ma mowy, żebym teraz tam wróciła.
Otworzyła jeszcze raz laptopa i kiedy powrócił ze stanu hibernacji, odszukała na zapełnionym po ostatnie miejsce pulpicie ikonkę prowadzącą do folderu z muzyką. Włączyła pierwszą playlistę z brzegu i przesunęła suwak głośności do samego końca.
Całe mieszkanie (jeśli nie blok, pomyślała Julia, która w normalnych warunkach absolutnie nie popierała takiego wyzyskiwania bębenków usznych) wypełniło się dźwiękami muzyki Stonesów, wyrażających współczucie dla diabła. Julia natomiast poszła do kuchni i po raz pierwszy od kilku miesięcy postanowiła coś dla siebie ugotować. Grzebanie w warzywach i ulepszanie domowych przepisów zawsze skutecznie odciągało jej myśli od wszystkich mniej przyziemnych spraw, a tego właśnie w tej chwili potrzebowała najbardziej.
Niektóre furtki powinny pozostać zamknięte i Julia planowała za wszelką cenę dopilnować, by tej jednej nie podołał nawet buldożer.
*
Śnieg sypie tak gęsto, że Krakowskie Przedmieście wygląda jak tunel wydrążony w wielkiej górze, której szczyt zlewa się z ciężkimi chmurami. Od czasu do czasu migają światła samochodów, które w żółwim tempie próbują dojechać do celu, wskazując oślepionym lodowymi płatkami śniegu przechodniom granice ulicy.
Julia idzie pod wiatr, walcząc z kapturem, który ciągle spada jej z głowy. W końcu daje za wygraną i decyduje się wsiąść do pierwszego autobusu, który przyjedzie, ale za każdym razem, kiedy ma wejść na ostatni stopień, okazuje się, że w środku nie ma już miejsca i drzwi zamykają jej się przed nosem, a ona sama znowu stoi na ulicy. Stop.
Julia stoi przed drzwiami do mieszkania. Naciska na klamkę i kiedy wchodzi do ciemnego przedpokoju, czuje, że coś jest nie tak. Zapala światło i zagląda do salonu. Wszystkie rzeczy jej współlokatorki zniknęły, a po niej samej nie pozostało ani śladu. Idzie do swojego pokoju. Każdy centymetr podłogi zajmują rozrzucone czyste kartki papieru. Powoli podchodzi do biurka, na którym leży włączony laptop i już ma przeczytać to, co jest napisane na ekranie, kiedy… Stop.
Znowu jest na ulicy. Śnieg przestał już padać i cała okolica wygląda, jakby była pogrążona w zimowym śnie. Odczuwa nagłą potrzebę znalezienia kogoś, kogokolwiek, dlatego biegnie wzdłuż starego bloku, mija jakiś osiedlowy sklep, odwraca głowę w stronę bramy prowadzącej na podwórko, ale nikogo nie dostrzega. W końcu dociera do głównej ulicy, na której nie ma pojedynczego samochodu. Nagle za rogiem jednego z pobliskich budynków widzi ruch. Biegnie w tę stronę, ale nikogo tam nie ma. Już ma zawrócić, kiedy słyszy stukanie butów o zamarzniętą ziemię, przechodzi kilka kroków i wreszcie dostrzega poły czarnego płaszcza znikające za bramą wjazdową na…
Julia otworzyła oczy, po czym zamrugała kilkakrotnie, żeby jak najszybciej przywrócić myśli do rzeczywistości. Powinna była wcześniej to zrobić – od jakiegoś czasu zachowywała we śnie na tyle świadomości, żeby być w stanie w odpowiednio absurdalnym momencie powiedzieć sobie dość i się obudzić – ale najwyraźniej była tak zmęczona, że odpłynęła całkowicie.
I oczywiście musiał pojawić się mężczyzna w płaszczu, Lena byłaby przeszczęśliwa, gdyby tylko o tym usłyszała. To naprawdę chore, pomyślała Julia, przewracając się na drugi bok i naciągając kołdrę pod samą brodę, żeby jej wyobraźnia aż tak wymykała się jej spod kontroli i za jej plecami zawiązywała spiski z podświadomością. Zawsze wiedziała, że jej pomysłowość była nieprzeciętna i kiedyś, w czasach, które zostały razem z tą poprzednią Julią, była jej największym atutem, ale kiedy wszystko zagalopowało o kilka metrów za daleko, cóż. Sięgając po najwyższe tony dramatyzmu: błogosławieństwo stało się przekleństwem i Julia musiała podjąć decyzję o zakończeniu kilku etapów w życiu.
Spojrzała na zegarek w komórce i jęknęła w poduszkę. Za godzinę miał zadzwonić jej budzik, a ona czuła się nie tylko tak, jakby w ogóle nie spała, ale jakby na dodatek cały poprzedni dzień rozwiązywała problemy gospodarcze krajów trzeciego świata.
Zacisnęła mocno powieki i podjęła desperacką próbę wykorzystania ostatnich chwil odpoczynku, w myślach opracowując plan zbrojnego ataku na Florydę.
*
Julia sięgnęła po omacku i wyłączyła budzik. Pokój pogrążony był w nieprzyjemnej ciemności, a przez niedosuniętą zasłonę widziała sypiący za oknem śnieg. Przeklęła w myślach każdą pojedynczą osobę, jaka jej przyszła do głowy i która – chociażby pośrednio – mogła być odpowiedzialna za przymus opuszczenia przez nią łóżka i wyjścia w sam środek tego lodowego piekła (zaczęła od rodziców, którzy musieli urodzić się w złej strefie klimatycznej, nie zapomniała o swoim szefie, który wymyślił sobie niehumanitarnie długie dyżury, a skończyła na sobie i swoich wielkich planach wyjazdu na południe, które jak zwykle skończyły się na wielkim niczym). W końcu rzuciła w myślach ostatnie, najbardziej niecenzuralne przekleństwo, i z ciężkim sercem zrzuciła z siebie kołdrę.
Kiedy wysiadła z autobusu i zaczęła iść Krakowskim Przedmieściem, miała wrażenie, że znowu śni swój zimowy sen o Warszawie w czasie drugiej epoki lodowcowej. Śnieg zacinał prosto w jej twarz (Julia miała swoją teorię, że ktokolwiek odpowiadał za opady, zawsze musiał się postarać, żeby ich kierunek był przeciwny do tego, w którym ona się poruszała) i czuła, jak z trzydziestu minut tkwienia przed lustrem pozostaje tylko ironiczny śmiech historii, a ona sama zamienia się w pandę świeżo po kąpieli.
Gdy nareszcie dotarła do redakcji, w holu oczywiście musiała wpaść na ostatnią osobę w całym budynku, jaką chciała oglądać.
- Oho, widzę, że ktoś poległ w starciu z małą śnieżycą – powiedział złośliwie Adam, redakcyjny korektor, który uwielbiał czepiać się w tekstach Julii błędów, które nie miały fizycznego ani technicznego prawa istnieć.
Z uśmiechem wyższości przyglądał się, jak Julia ściąga czapkę i strzepuje z włosów śnieg, starając się doprowadzić je do stanu przynajmniej akceptowalnego, podczas gdy sam wręcz promieniował modelowym wyglądem ze swoim cienkim, idealnie dopasowanym garniturem i starannie ułożoną fryzurą.
- Nie wszystkim został przekazany sekret perfekcyjnego wyglądu w każdych warunkach atmosferycznych – wymamrotała przez zęby, kiedy brała od ochroniarza klucze. I, zanim Adam zdążył chociażby otworzyć usta, dodała: - Nie każdy też został obdarzony dodatkowymi dwiema godzinami w ramach doby na układanie włosów z samego rana i dobieranie skarpetek do krawata.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę windy; usłyszała tylko parsknięcie śmiechu ochroniarza i urażone prychnięcie Adama.
Redakcja dziennika, w której pracowała Julia, składała się z kilku działów, które jednak były czymś znacznie więcej, niż tylko oddzielnymi pokojami, gdzie na tapecie wciąż była ta sama tematyka.
Najnormalniejszy z nich wszystkich, myślała Julia, mijając pierwszą salę, był chyba sektor informacji ogólnych i regionalnych. Może ze względu na różnorodność tematów, może na to, że ludzie tam pracujący praktycznie nie odchodzili od swoich stanowisk (inne działy śmiały się, że nawet potrzeby fizjologiczne nie były w stanie odkleić ich od komputerów), cokolwiek by to nie było, na spotkaniach całej redakcji ogólni zawsze wypadali najkompetentniej i Julia czasami zastanawiała się co ją podkusiło, żeby spróbować swoich sił gdzieś indziej.
Następne w hierarchii anormalności były działy zajmujące się gospodarką i finansami. Z ludźmi tam pracującymi nie był w stanie dogadać się nikt spoza ich zespołu, nawet zwykłe próby zagadnięcia ich w czasie przerwy na kawę kończyły się bólem głowy od usłyszanych teorii i przewidywań giełdowych. Analitycy, bankowcy czy dziennikarze z zamiłowania zajmujący się tą tematyką – wszyscy mieli jednakową obsesję na punkcie pieniądza odmienionego przez wszystkie przypadki, a jeśli ktoś nie orientował się w ostatnich notowaniach i obecnej sytuacji na rynku, równie dobrze mógł próbować zrozumieć japońskie CNN.
Ostatnie miejsce – czy najwyższe w hierarchii – zajmowały ex aeuqo działy kultury i sportu. Kiedyś Julia jeszcze próbowała wraz z koleżankami z sekcji rozstrzygnąć komu należy się palma zwycięstwa, ale zgodnie stwierdziły, że to niemożliwe.
Dział sportowy, mówiąc najogólniej, przypominał wiecznie trwające oglądanie meczu w gronie znajomych zapalonych kibiców. Problem polegał na tym, że dziennikarze sportowi nie fascynowali się jedną dziedziną czy najlepszymi sportowcami. Oni potrafili ekscytować się wygraną trzecioligowej drużyny siatkarskiej, miejscem Małysza w pierwsze piętnastce czy zakwalifikowaniem się każdego pojedynczego sportowca na olimpiadę. Dzielenie tak niezdrowej pasji uczyniło z ich sekcji coś na kształt dysfunkcyjnej, ale niebywale zgranej rodziny i nowo zatrudnieni albo ludzie spoza redakcji zazwyczaj nie mogli uwierzyć, że ci ludzie poza pracą mają jeszcze własne życie.
Dział kulturowy, natomiast, była to, w największym skrócie, niereżyserowana telenowela wyjęta z ekranu i umiejscowiona w ostatnim pokoju na drugim piętrze redakcji. Nikt nie wiedział jak to się działo i które akurat warunki najbardziej temu sprzyjały, ale życie towarzyskie tej jednej niewielkiej grupy dostarczało tematu do plotek wszystkim pozostałym pracownikom przez cały rok na okrągło.
Julia, jako szef działu, wychodziła na tym najgorzej. Zdawała się być jedyną osobą, którą bardziej interesowało zapchanie trzech stron kolejnego wydania, niż dokładne sprawozdanie dotyczące ostatnich związków w ich sekcji, i to ona najbardziej obrywała na spotkaniach redakcji, kiedy to naczelny z niezdrową satysfakcją wytykał wszelkie niekompetencje jej współpracowników (które, oczywiście, cudownym zdarzeniem zawsze okazywały się jej winą). Ostatnimi czasy wszystko wyglądało jeszcze gorzej – Julia winiła za to zimę, jak zresztą za wszystkie porażki, jakie odnosiła od jakiegoś miesiąca, i chwilami zaczynała się zastanawiać, czy nie powinna rzucić tego wszystkiego w cholerę i poszukać pracy, w której nie będzie musiała świecić oczami za bandę idiotów.
Julia wyrwała się z zamyślenia, bo właśnie dotarła do swojego gabinetu. Przed wejściem do niego podeszła jeszcze do kolejnego pomieszczenia i przez szklane drzwi zajrzała do środka – mniej więcej połowa pracowników siedziała przy swoich stanowiskach i przynajmniej udawała, że pracuje, mogła więc odwlec trochę w czasie codzienne zaganianie ich do wykonywania swoich obowiązków.
Kiedy weszła do gabinetu, ze zdumieniem odkryła niewielki koszyk wypełniony słodyczami i przewiązany czerwoną wstążką. Spojrzała na kalendarz, zastanawiając się, czy jest z nią już tak źle, że zapomniała o własnych urodzinach, i dopiero po chwili przypomniała sobie co szósty grudnia może mieć z tym wszystkim wspólnego.
Magia grudnia w tym roku omijała ją wyjątkowo szerokim łukiem.
*
Bycie szefem miało swoje dobre strony – a dokładniej jedną, czyli osobny gabinet, w którym człowiek mógł się zamknąć, mieć święty spokój i po wykonaniu swojego zadania przeczekać z głową na biurku albo serialem lecącym na ekranie do końca zmiany. Julia postanowiła, że z okazji zapomnianych Mikołajek zrobi sobie prezent i przez jeden dzień nie będzie odwalać za nikogo jego roboty, tylko zostawi to wszystko na głowie jej zastępcy, któremu i tak przypadnie ostateczne składanie sekcji. To jedno mogła dla siebie zrobić.
Kiedy więc skończyła pisać swoje artykuły i rozdzielać materiały na najbliższy tydzień, okazało się, że pozostało jej jeszcze trochę czasu do końca dyżuru. Nieprzygotowana na takie okoliczności, miała do wyboru albo ułożenie wszystkich dostępnych pasjansów na komputerze, albo zabranie się do pisania tekstów do następnego numeru. Doszła jednak do wniosku, że i tak za dużo czasu spędza ostatnio przed monitorem, dlatego wyjęła z pliku kartek jeden arkusz i położyła go przed sobą na biurku. Gdy wzięła do ręki pióro, uświadomiła sobie, jak bardzo odzwyczaiła się od ręcznego pisania – wszystko, co tworzyła w ciągu ostatnich lat, zamykało się w artykułach do tysiąca słów i ze względu na oszczędność czasu i przymus nieustannego researchu najbardziej nadawało się do pracy przy komputerze.
Spojrzała na czystą kartkę i zaczęła kreślić na niej ślady wędrówki jej dłoni, jednocześnie myśląc nad odpowiednim tytułem albo chociaż rozpoczęciem tekstu.
Po paru minutach bezproduktywnych rozmyślań popatrzyła znowu na papier i pośród finezyjnych bazgrołów dostrzegła kilka słów, które musiała napisać w stanie najwyższego skupienia na poszukiwaniu pomysłu. Przysunęła twarz bliżej kartki i próbowała rozszyfrować słowa spomiędzy nieistotnych linii.
Ciemny płaszcz na tle świeżego śniegu wyglądał jak fragment czarno-białej fotografii sprzed lat.
Julia wytrzeszczyła oczy i przez chwilę wpatrywała się ogłupiała w kartkę. Kiedy doszła do siebie, zmięła ją i w pierwszym odruchu miała wyrzucić do kosza, ale potem zmieniła zdanie i zamiast tego schowała ją do torebki. Spojrzała na zegarek – powinna siedzieć w pracy jeszcze pół godziny, ale szybko doszła do wniosku, że najwyraźniej jest zbyt zmęczona, żeby nawet myśleć, dlatego obwiązała się szalikiem, zarzuciła na siebie płaszcz i opuściła gabinet, który teraz zdawał się jej stanowczo za ciasny.
*
Po zjedzeniu wspólnej kolacji ze swoją współlokatorką, Julia postanowiła od razu położyć się do łóżka i przynajmniej spróbować odespać ostatnie noce.
Już leżała pod kołdrą, kiedy przypomniała sobie o nastawieniu budzika. Wysunęła niechętnie nogi na zimną podłogę i podeszła do biurka, by wyciągnąć z torebki telefon. Jak zwykle wysunął się ze swojej przegródki i gdy szukała go na wyczucie ręką, trafiła na zmiętą kulkę papieru, a po jej plecach przebiegł dreszcz. Wyciągnęła kartkę i powoli ją rozprostowała, żeby przekonać się, czy może wcześniejszy incydent nie był tylko efektem zmęczenia. Kiedy upewniła się, że zdanie wciąż tam jest, teraz jakby bardziej czytelne i wyraźne, niż przedtem, przeżyła moment wewnętrznej rozterki. Zawahała się tylko o sekundę za długo – już miała zrezygnować, ale wtedy wypatrzyła na biurku róg albumu wystający spomiędzy teczek i notesów, który w zeszłym roku zrobiła dla niej Lena, przechodząc tym samą siebie, i wiedziała, że jest jej winna przynajmniej jedną próbę.
Wróciła do łóżka po pantofle i koc, po czym usiadła przy biurku i odsunęła z jękiem dawno nieużywanego mebla szufladę. Na samym dnie leżał zwykły notes w twardej oprawie. Julia z bijącym sercem przewróciła kilkadziesiąt stron, omijając te zapisane jej niedbałym pismem, wyrwała jedną kartkę i wzięła do ręki długopis.
Może to tylko jej wyobraźnia, ale w tamtej chwili miała wrażenie, że czuje, jak jej dłoń sama wyrywa się do spotkania z papierem, jak jej myśli kłębią się w jednym wielkim nieuporządkowanym natłoku, by w końcu w jednej chwili uspokoić się i zatrzymać, jakby w oczekiwaniu na to, co Julia z nimi zrobi.
Ciemny płaszcz na tle świeżego śniegu wyglądał jak fragment czarno-białej fotografii sprzed lat, znalezionej na dnie od dawna nieotwieranego kufra.
Julia zamknęła oczy, kontemplując uczucie, o którym przez tyle lat starała się zapomnieć, a które czekało cierpliwie przez cały ten czas na moment, w którym znowu odważy się po nie sięgnąć.
Całą resztę tego obrazka wypełniał mrok, który otulał mężczyznę i dawał mu schronienie przed niechcianymi spojrzeniami przypadkowych przechodniów.
Tylko raz znalazł się na tyle blisko otwartego okna, że padające z niego światło na moment rozświetliło jego twarz i ujawniło głęboką bliznę przecinającą lewy policzek. Przechodzące obok dziecko wyciągnęło w jego stronę palec, ale on tylko postawił kołnierz płaszcza i przyspieszył kroku, znów stapiając się
Julia odłożyła długopis i przetarła zmęczone oczy. Zdała sobie sprawę z tego, że żyła w głębokim przekonaniu, iż jeśli kiedyś postanowi wrócić do pisania, słowa, tak długo więzione, zaczną same spływać na papier. Na pewno nie przypuszczała, że będą tak oporne we współpracy i zaczynała dochodzić do wniosku, że pisanie nie było jazdą na rowerze i z powodzeniem można je było zapomnieć.
Położyła ramię na biurku i oparła na nim głowę, drugą ręką bawiąc się długopisem. W nocy zawsze pisało jej się najlepiej, ale może ten nawyk też miał swoją datę ważności. Może po prostu przez te wszystkie lata wyidealizowała sobie w głowie sam proces pisania, żeby łatwiej jej było udramatyzować rozstanie z nim. Może…
- Strasznie łatwo się poddajesz.
Julia siedzi na ławce, ma na sobie tylko cienką koszulę, ale nie czuje zimna; po przyjemnym wieczornym wietrze rozpoznaje, że musi być środek lata. Dookoła widzi pogrążoną we śnie łąkę, która wypełnia cały horyzont, i tylko księżyc w kształcie idealnego rogalika rzuca na świat delikatne światło.
- Mam swoje powody – mówi, choć sama nie wie do kogo kieruje swoje słowa, bo oprócz niej na łące nie ma nikogo.
- Wyobrażam sobie – słyszy ten sam głos, ale nie rozpoznaje w nim ani nuty zrozumienia.
- Nie wydaje mi się – odpowiada z lekką irytacją.
- Och, niech zgadnę. Byłaś wielką idealistką, która wierzyła, że po napisaniu jednej książki zdobędzie sławę, chwałę i diabli wiedzą co jeszcze, ale potem okazało się, że żaden wydawca nie chce twojej powieści życia?
Julia zaciska zęby, ale nie odpowiada ani słowem.
- Nie? Hm, to może twoja największa przyjaciółka bezczelnie ukradła twój pomysł, wykorzystała go do napisania własnej książki i to ona zyskała sławę i chwałę?
- Chyba pomyliłeś życie z fikcją.
- Życie i fikcja mają ze sobą więcej wspólnego, niż ci się wydaje.
Julia uśmiecha się ironicznie.
- Co takiego, Sokratesie?
Czuje oddech na karku.
- To jedno i to samo.
W jednej chwili odwraca głowę i ma jeszcze czas dostrzec przecięty blizną policzek, kiedy twarz jej rozmówcy rozpływa się w zimnym świetle księżyca i teraz wie, że na pewno jest sama.
*
Kolejne dni upłynęły jej na powtarzaniu tych samych wyuczonych czynności i nawet nie zauważyła, kiedy grudzień stracił połowę swojego czasu. Wszystkich wokół ogarnęła coroczna gorączka świątecznych przygotowań i Julia czuła się jeszcze bardziej nie na miejscu, niż zwykle, kiedy bez śladu zainteresowania przechodziła obok wystaw sklepowych, a jarmark na Starym Rynku omijała, skręcając wcześniej w jedną z wąskich uliczek, które jako jedyne ominął szał upiększania starówki światełkami i gałązkami. Uważała, że sam śnieg zajmował wystarczająco dużo miejsca, a nocą żadne kolorowe lampki nie były potrzebne, żeby nadać tej okolicy urok.
Kiedy któregoś dnia wychodziła z restauracji, w której zwykła jeść w przerwach pomiędzy pracą i dalszą pracą, jej uwagę przykuło dziecko, które z godnym podziwu uporem starało się zainteresować czymś matkę, zbyt zajętą rozmową przez telefon, by zwrócić na niego uwagę. Przechodząc obok nich, usłyszała przejęty głos chłopca.
- Ale mamusiu, on miał taką straszną twarz! Myślisz, że jest wilkołakiem?
Julia miała dziwne wrażenie deja vu, choć zupełnie nie umiała przyporządkować takiej sceny do czegokolwiek, poza fragmentem z bardzo kiepskiej książki, którą kiedyś miała nieprzyjemność czytać. Machnęła na to w myślach ręką, w końcu nie pierwszy raz zdarzyło jej się takie uczucie, i ruszyła Świętojańską, automatycznie koncentrując całą uwagę na chodniku, a dokładniej na trzech warstwach lodu, pod którymi się znajdował.
Gdy mijała przejście pomiędzy budynkami, prowadzące na skróty do Piwnej, kątem oka zauważyła po swojej prawej stronie jakiś ruch. Odwróciła głowę i zobaczyła mężczyznę w czarnym płaszczu, który stał po drugiej stronie uliczki i przyglądał jej się z niezdecydowaniem. Zamrugała dwukrotnie, bo jakiś zagubiony płatek śniegu wpadł jej do oka, i kiedy znowu spojrzała przed siebie, mężczyzny już nie było, a ona nagle przypomniała sobie skąd wzięło się u niej wrażenie deja vu.
Tego dnia po raz pierwszy od Mikołajek wyciągnęła ledwo zapisaną kartkę papieru i przez pół nocy pozwalała słowom kierować swoją ręką i układać się w zdania, których sama by nigdy nie napisała.
Znowu siedzi na ławce, ale tym razem czuje obok siebie jego obecność, choć nie odwraca głowy, by sprawdzić, jak naprawdę wygląda.
- Dlaczego blizna? – Tym razem to ona odzywa się pierwsza, chce mieć przewagę, chce w końcu coś zrozumieć.
- To nie był mój pomysł. To ty mnie stworzyłaś i postanowiłaś oszpecić tym cholerstwem.
- Mam wrażenie, że to ty wepchałeś się z butami i tym swoim kliszowym płaszczem w moje życie bez wyraźnego zaproszenia.
- Domyślam się jednak – ciągnął, zupełnie nie zwracając uwagi na jej słowa – że wiem, skąd ci się to wzięło.
- Jeśli planujesz uderzać w psychologiczne tony, to ja podziękuję. Mam dużą umiejętność kontrolowania swoich snów.
Słyszy, jak prycha śmiechem, i naprawdę ma ochotę odejść, ale ciekawość przywiązała ją do tej ławki już za pierwszym razem, jak się na niej znalazła.
- Myślę, że oszpeciłaś mnie dlatego, że potrzebowałaś jakiegoś podobieństwa, które by mnie do ciebie zbliżyło.
- Czy widzisz na mojej twarzy jakiekolwiek oznaki walki z przerośniętym kotem?
- Nie mówię o zewnętrznych bliznach.
- Och, na litość boską – mówi Julia, wstając z irytacją z ławki.
- Jeśli tak nie jest, to dlaczego nie możesz na mnie spojrzeć? Poza tym jednym defektem wyglądam naprawdę nieźle.
Julia bierze kilka głębokich oddechów, po czym powoli, z zamkniętymi oczami, odwraca się w jego stronę. Przez ruch powietrza czuje, że i on się podniósł i stoi teraz dokładnie naprzeciwko niej, mając sobie za nic wszelkie zasady dotyczące przestrzeni osobistej.
- Możesz otworzyć oczy.
Julia jeszcze raz oddycha głęboko i w końcu rozchyla zaciśnięte powieki.
- Z bliska nie wyglądasz… tak źle – mówi z zaskoczeniem, bo pierwszym, na co zwraca uwagę, nie jest jego blizna – która rzeczywiście nie robi aż tak przerażającego wrażenia, jak myślała – ale jego oczy i błąkający się na ustach uśmiech.
- Przy bliższym poznaniu zawsze zyskujemy – odpowiada cicho, po czym rozpływa się w powietrzu tak samo, jak za pierwszym razem.
Julia stoi jeszcze przez chwilę w chłodnej trawie, a potem ją samą spowija ciemność i tej nocy nie śni już o niczym innym.
Od: Julia (juliejulia@hotmail.com)
Data: 17 grudnia
Temat: Tak, to to, o czym myślisz
Hej.
Wciąż mam ochotę Cię zamordować, ale muszę Ci się do czegoś przyznać (tylko nie rób sobie żadnej nadziei, bo wciąż niczego nie obiecuję!).
Zaczęłam pisać tego Twojego mrocznego mężczyznę w czarnym płaszczu.
(Chyba usłyszałam właśnie echo pisku znad Atlantyku.)
Na razie wychodzi z tego jeden wielki chaos, ale może zdążę to ogarnąć przed świętami i dostaniesz swój wymarzony załącznik 24 grudnia.
J.
P.S. Co do mojego życzenia – zrób mi ten kilometrowy szalik. Ta zima mnie wykończy.
*
Zimą nikt nie powinien być sam. To ten okres, w którym puste mieszkanie doskwiera bardziej, niż kiedykolwiek indziej, w którym samotne spacery pośród splecionych rąk i obejmujących się ramion wydają się próbą oszukania samego siebie, a zimno przedostaje się przez najgrubsze warstwy ubrań i sprawia, że po jakimś czasie smutek zamienia się w zupełne zobojętnienie.
To nie był najlepszy dzień dla Julii i po raz pierwszy w tym roku marzyła, żeby wreszcie były święta, a ona mogła być otoczona przez ludzi, którzy zauważali jej obecność i sprawiali, że niechciane myśli chowały się gdzieś głęboko przynajmniej na chwilę. Do Gwiazdki zostało dokładnie pięć dni (do urlopu, na szczęście, tylko cztery), a jej poczucie świątecznego ducha malało odwrotnie proporcjonalnie do liczby grudniowych dni, które miała za sobą, dlatego obstawiała, że ostatniego dnia w pracy będzie miała ochotę popełnić mord nie tylko na swoich podwładnych, ale i na całej ekipie redakcji.
Powroty do domu wcale nie okazywały się przyjemniejsze, niż godziny spędzone za biurkiem, i teraz jak nigdy przeklinała się za to, że tak łatwo pozwoliła na rozluźnienie się wszystkich znajomości, jakie miała w Warszawie. Jej współlokatorka dostała dłuższy urlop, dlatego dzień wcześniej wyjechała do domu, pozostawiając Julii małe zapasy jedzenia na czas, kiedy będzie sama.
Po przejrzeniu poczty (dwa maile z pracy, trzy z przedwczesnymi życzeniami od znajomych, jeden bardzo rozentuzjazmowany od Leny) postanowiła zabrać się za przepisywanie swojego prezentowego tekstu na komputerze.
W dalszym ciągu tylko pierwsze zdanie wydawało jej się całkowicie na miejscu i najchętniej pozostawiłaby je tam jako cały tekst (Lena by ją za to zabiła, nie miała co do tego żadnych wątpliwości). Oparła plik kartek o monitor i zaczęła przepisywać słowo po słowie, tak naprawdę po raz pierwszy poznając historię, którą sama napisała.
- Nie dałaś mi łatwego życia.
- „Łatwe” i „życie” nie chodzą ze sobą w parze, przykro mi.
Kątem oka dostrzega, jak się uśmiecha. Przed nimi przechodzi matka z małą dziewczynką, która z radością zadziera głowę do góry i obserwuje zawieszone światełka. Tym razem nie siedzą na łące, ale na nieistniejącej ławce przy Starym Rynku.
- Powiesz mi w końcu skąd masz tę bliznę? – pyta, kiedy przez dłuższą chwilę nic nie mówi.
- Jeśli ty powiesz mi dlaczego przestałaś pisać.
- To nie fair – mówi, spoglądając na niego z irytacją. Wyjątkowo łatwo wywoływał u niej to uczucie.
- Jedno z drugim się ściśle wiąże. Poza tym, to nie ja tu jestem od opowiadania historii.
Julia wzdycha teatralnie i skupia wzrok na choince, która stoi w samym sercu rynku.
- Miałeś trochę racji. Miałam wielkie marzenia – nazwijmy to ambicje, dla mojego dobrego samopoczucia. Po studiach rodzice zgodzili się na rok przerwy, bo sami chcieli dla mnie najlepszego, a ja, wtedy, byłam naprawdę przekonana, że wiem, czym to jest.
Przerywa na chwilę, zastanawia się, dlaczego mu to wszystko mówi, a potem przypomina sobie, że to tylko sen i w każdej chwili może stąd uciec. Na razie jednak nie ma ochoty.
- Mieszkałam sama w wynajmowanej kawalerce i całkowicie poświęciłam się pisaniu. Prawie jak ci filmowi wielcy pisarze, tylko brakowało mi domku nad morzem. Szczęśliwego zakończenia też mi zabrakło.
- Co się stało? – pyta, a ona sama zaskoczona jest łagodnością jego głosu.
- Przeholowałam. Za bardzo się w to wszystko wciągnęłam, za długo byłam sama… Pisanie książki to nie jest taka prosta sprawa, jak się wszystkim wydaje. Kiedy tworzysz własną historię, po jakimś czasie zaczynasz nią żyć i to jest twoja największa zguba. Ja… po prostu… światy mi się zaczęły mieszać. Nie mówię, że nagle zaczęłam biegać po ulicach i wymachiwać maczetą, ale na przykład po obudzeniu się rano długo dochodziłam do tego, co jest rzeczywiste, a co nie. Jak po bardzo realistycznym śnie, który jednak nigdy się nie wydarzył i zawsze pozostanie tylko snem.
- Nie skończyłaś książki? – pyta cicho.
Julia kręci przecząco głową.
- Było już naprawdę źle i wiedziałam, że nie mogę być dłużej sama, muszę zacząć żyć własnym życiem, a nie życiem moich bohaterów… Wróciłam do domu, rodzice byli przerażeni, kiedy mnie zobaczyli, podobno wyglądałam jak żywy trup, który karmi się fikcją zamiast kanapkami. Chcieli mnie wysyłać na terapie, na które nie było ich stać, ale powiedziałam, że sama sobie z tym poradzę. Zaskakujące, ale nie było to takie trudne. Myślę, że byłam tak już tym zmęczona, że mój organizm z chęcią przywitał taką zmianę.
- A co się stało z twoim tekstem?
- Jest. Nie byłam tak głupia, żeby całkowicie zmarnować ten rok pracy. Zakopałam go głęboko na dysku, tak, żeby nigdy przypadkiem na niego nie trafić. Ale od tej pory nic już nie napisałam. Znalazłam pracę, która sprawiała, że nie miałam nawet czasu zaprzątać sobie głowy fikcją i tak żyję od pięciu lat, mniej więcej bez zmian.
Zapada na chwilę cisza, przerywana jedynie przez pojedyncze głosy przechodniów i sprzedawców na jarmarku.
- Jesteś teraz szczęśliwsza, niż byłaś, kiedy pisałaś?
- To chyba bardziej kwestia przyzwyczajenia. Na początku nie mogłam znieść tego, że w moim życiu się kompletnie nic nie działo, bo praca za biurkiem nigdy nie była dla mnie wymarzoną perspektywą. Ale jak zaczniesz się z tym godzić, to w końcu rutyna oplata cię tak bardzo, że nawet nie zauważasz, kiedy się jej podporządkowujesz. Dzisiaj już tylko czasami myślę, czy naprawdę było warto.
Nie pyta, czy było, jakby wiedział, że odpowiedź mogłaby ją za dużo kosztować.
- A co z tobą?
- Podobna historia. Tylko że ja byłem po tej drugiej stronie.
Julia odwraca się w jego stronę i patrzy na niego z konsternacją.
- Po drugiej stronie?
Kiwa powoli głową, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Byłem bohaterem książki, która nigdy nie została napisana. Takie postacie zawsze są zawieszone pomiędzy fikcją a niebytem, istnieją, ale tylko tak długo, jak twórca o nich pamięta.
- Zawsze sądziłam, że fikcyjni bohaterowie nie umierają, skoro mają przeżywać te same przygody za każdym razem, jak ktoś o nich czyta.
- Dopóki ktoś o nas czyta, tak. Ale kiedy wie o nas tylko twórca, który nie dopisuje nam dalszej historii i nie pozwala nikomu o nas usłyszeć, powoli znikamy w jego niepamięci. To samo jest ze wszystkimi bohaterami skończonych książek, których już nikt nie czyta.
- To straszne – mówi Julia, wpatrując się w niego z nieukrywanym przerażeniem. Nagle przypomniała sobie wszystkie książki, które zawsze odkładała „na później” i poczuła, jak zalewają ją wyrzuty sumienia.
Przestaje mówić i przez chwilę wsłuchują się w „Cichą noc”, dobiegającą z głośników przy którymś straganie. Ale Julia czuje, że coś jest nie tak, że coś jej umyka i jeśli tylko przypomni sobie co to myślenie, to na pewno to uchwyci.
- Zaraz, zaraz. Mówiłeś, że jesteś bohaterem niedokończonej opowieści?
Kiwa głową.
- W takim razie… skąd znalazłeś się w mojej głowie? Pamiętam, że śniłam o tobie jeszcze zanim zaczęłam pisać twoją historię… To chyba nie tak działa, prawda?
Zapomina na moment, że to tylko sen; twarda ławka i powoli opadający śnieg są tak rzeczywiste, jakby to wszystko działo się naprawdę.
Mężczyzna kręci głową.
Julia czuje, jak coś próbuje się przebić na sam przód jej wspomnień, wie, że jest tuż na granicy pamięci i niepamięci, tylko nie wie jak sięgnąć i to chwycić.
- Spójrz na mnie – mówi w końcu, odwracając się w jej stronę. – Spójrz poza tę bliznę, poza to, co wydaje ci się niemożliwe i to, w co za bardzo się boisz uwierzyć.
Julia czuje, jak tysiąc emocji toczy ze sobą walkę o pierwszeństwo, jak wszystko, w co kiedyś wierzyła, w jednej chwili do niej wraca i boi się, że za chwilę zwariuje.
- O Boże. – Jest tylko w stanie z siebie wydusić, kiedy widzi to, czego nie dostrzegała wcześniej, kiedy nareszcie wie, kto krył się pod czarnym płaszczem przez cały ten czas. – Ale to niemożliwe.
Will, bohater jej nigdy niedokończonej opowieści, uśmiecha się szeroko.
- Nie udało ci się tak całkiem zapomnieć, skoro przy pierwszej okazji postanowiłaś mnie od nowa napisać.
Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że mężczyznę w czarnym płaszczu obdarzyła wszystkimi cechami, które nadała głównemu bohaterowi innej historii. Kiedy wreszcie przyjrzała mu się lepiej, dostrzegła podobieństwa także z wyglądu i teraz, kiedy już wie, zaczyna znowu widzieć Willa tak jak wtedy, kiedy żyła praktycznie jedynie jego życiem.
- Przez te wszystkie lata cały czas tu byłeś.
- Zakopałaś mnie bardzo głęboko, chwilami już praktycznie nie istniałem, nabawiłem się tej blizny niepamięci, ale udało ci się nie pogrzebać mnie do końca.
Julia zamyka na chwilę oczy, zbyt przytłoczona przez wszystko to, co się właśnie stało.
- Czy to się dzieje naprawdę? – pyta, wciąż nie patrząc.
- Tak.
- Ale przecież to wszystko istnieje tylko w mojej głowie.
Czuje na policzku dotyk jego dłoni i przez plecy przebiega jej dreszcz; jest tak realny, że w pierwszym momencie niemal ją pali.
- Stąd masz pewność, że jest prawdziwe.
Julia otworzyła oczy i z walącym sercem rozejrzała się po pokoju. W pierwszej chwili nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, i dopiero spojrzenie na wygaszacz ekranu na monitorze przypomniało jej, że jest we własnym mieszkaniu. Zobaczyła rozsypane po biurku i po podłodze kartki z jej tekstem i poczuła niemiłe ukłucie w żołądku. Zebrała je szybko, wyłączyła komputer bez zapisywania pliku i przez chwilę zastanawiała się, co ma ze sobą zrobić. Sprawdziła godzinę, był środek nocy, a znowu musiała skoro świt pojawić się w pracy. Rano może zastanowić się co zrobić dalej ze swoim tekstem.
Przykryła się kołdrą i dodatkowym kocem, bo dostała z zimna dreszczy. Przez moment zastanawiała się czy nie ma gorączki, ale nie była rozpalona, tylko zwyczajnie roztrzęsiona. Zacisnęła mocno powieki i starała się nie myśleć o niczym.
Znowu sypie śnieg, a ona ślizga się na mokrym bruku. Gubi się w uliczkach, które zna na pamięć, dookoła panuje absolutna ciemność, nigdzie nie może dostrzec ludzi i ma wrażenie, że coś, nie ktoś, ją ściga, że jest tuż za nią i kiedy znajduje się w ślepej uliczce…
Idzie Krakowskim Przedmieściem, tym razem oświetlonym świątecznymi ozdobami zwisającymi z każdego drzewa. Obok niej przechodzą tłumy ludzi, wszyscy w parach lub grupkach, każdy uśmiechnięty i szczęśliwy, tylko ona jest sama i szuka kogoś, kogo twarzy nie może sobie przypomnieć…
Stoi na początku Świętojańskiej i boi się wykonać kolejny krok. Nagle słyszy głos, dobiegający z bocznej uliczki, podchodzi kilka metrów i na rogu dostrzega falujący w wieczornym wietrze płaszcz.
- Nie bój się – mówi do niej mężczyzna, którego zna prawie całe życie. Ma ładną twarz i ciepłe oczy, które dają jej poczucie, że nie jest sama. – Nie bój się uwierzyć.
- Nie mogę uwierzyć – mówi, czując, jak po jej po liczku zaczynają spływać łzy wywołane lodowatym wiatrem. – Nie po raz kolejny.
- Będę tu czekać, tylko musisz pamiętać.
- Ale ja… - Czuje, jak wszystko zaczyna się oddalać, a ona sama stoi w miejscu i nie może się ruszyć.
- Pamiętaj.
Ulice pogrążają się w ciemności i nie ma już niczego.
- Julia…
Obudziła się przerażona i zlana zimnym potem. Nie mogła sobie przypomnieć o czym przed chwilą śniła i jeszcze nigdy nie czuła się tak samotna, jak wtedy.
Przewróciła się na drugi bok i w końcu znowu zasnęła, tym razem już nienękana przez żadne sny.
*
Rano z trudem wstała z łóżka, czując się tak, jakby dzień wcześniej przebiegła cały maraton, a potem bardzo długo to oblewała. Rozejrzała się nieprzytomnie po pokoju, męczona przez dziwne poczucie, że miała pamiętać o zrobieniu czegoś niezwykle ważnego. W końcu jej wzrok padł na stos kartek leżący koło komputera i natychmiast sobie przypomniała.
Powoli podeszła do biurka i wzięła do ręki rękopis swojego opowiadania. Z bijącym sercem chwyciła kartki drugą dłonią, zamknęła oczy i szybkim ruchem przedarła papier na pół. Potem znowu ułożyła strony jedna na drugiej i pociągnęła po raz drugi i trzeci i jeszcze kolejny, aż w końcu wypuściła z dłoni setki kawałeczków papieru, które opadły powoli na podłogę jak bardzo tania imitacja śniegu.
*
W redakcji, jak zwykle przed świętami, rozgrywało się piekło na ziemi. Każdy był spóźniony, nikt nie wiedział, co ma robić, i chyba po raz pierwszy w tym roku wszyscy pracowali, a nie zajmowali się swoim życiem prywatnym. Po ośmiu godzinach pracy od siódmej rano Julia nareszcie miała czas, żeby wyjść coś zjeść. Ubrała płaszcz, zamknęła gabinet i wyszła na Krakowskie Przedmieście, które nareszcie zalewało słońce, a nie śnieg.
Ludzie mijali ją w pośpiechu, grupka turystów z Ameryki kłóciła się o to, czy powinna mieć teraz czas wolny czy pójść do kolejnego kościoła, i tylko pojedyncze osoby zdawały się dostrzegać urok tego chłodnego, ale nie mroźnego popołudnia. Julia z przyzwyczajenia poszła w dół ulicy, kierując się w stronę starówki. Od paru godzin nie mogła się pozbyć wrażenia, że coś z wyjątkowym uporem stara się ją wyciągnąć z pracy i teraz nareszcie mogła cieszyć się chwilą spokoju, zanim znowu będzie musiała wrócić w sam środek chaosu.
Dotarła już do ulicy Świętojańskiej i właśnie miała mijać boczną uliczkę, która prowadziła na skróty do Piwnej, kiedy jej komórka rozdzwoniła się głośno w kieszeni. Spojrzała na wyświetlacz i pełna najgorszych obaw odebrała połączenie:
- Tak?
- Julia, musisz natychmiast wrócić, zmieniamy koncepcję na czołówkę waszej jutrzejszej sekcji i będziesz musiała podskoczyć w parę miejsc. Już ci umówiłem jeden wywiad, za godzinę masz być na placu Trzech Krzyży.
Julia bardzo szybko policzyła w myślach do dziesięciu.
- Dobrze, zaraz będę – odpowiedziała najbardziej spokojnym głosem, na jaki było ją stać.
Schowała komórkę do kieszeni, spojrzała tęsknie jeszcze ostatni raz na szyld restauracji majaczący w oddali i z głośnym westchnięciem zawróciła.
Kiedy oddalała się w górę Placem Zamkowym, zza rogu Piwnej przyglądał jej się mężczyzna w czarnym płaszczu, o ciepłej twarzy, na którą zwracały uwagę wszystkie przechodzące obok niego kobiety. Uśmiechnął się do siebie, po czym zniknął w jednej z bocznych uliczek i gdyby ktoś obserwował go w tamtym momencie, mógłby przysiąc, że rozpłynął się w powietrzu.
*
Niedługo przed północą zespól Julii nareszcie skończył pracę nad swoją sekcją. Wszyscy razem stawili się u redaktora naczelnego i chyba jeszcze nigdy Julia nie czuła pomiędzy nimi tak silnej integracji.
- Muszę powiedzieć, że chyba po raz pierwszy kultura będzie naszą najmocniejszą stroną, zwłaszcza biorąc pod uwagę tą sakramentalną porażkę ogólnych – powiedział do nich szef, a oni dobrze wiedzieli, że na więcej uznania z jego strony nie mogą liczyć. – Możecie iść do domu, zasłużyliście sobie na trochę snu.
- Jeszcze jedno – powiedziała Julia, kiedy już wszyscy zbierali się do wyjścia z gabinetu redaktora.
- Tak?
- To mój ostatni dzień tutaj. Jutro dostanie pan moją rezygnację.
W pomieszczeniu zapadła absolutna cisza. Julia skinęła redaktorowi głową i wyszła z pokoju, odprowadzona spojrzeniami każdej osoby, która się tam znajdowała. W niektórych z nich, zauważyła z satysfakcją, dostrzegła nawet cień podziwu.
*
Pakowanie się na święta – choć Julia wcale nie była przekonana, czy tylko na to – zajęło jej pół popołudnia i kiedy wreszcie skończyła, okazało się, że po zabraniu najważniejszych rzeczy jej pokój tracił cały swój zagracony urok (jeśli w ogóle można tu było mówić o jakimkolwiek uroku). Rozejrzała się po półkach, a wtedy przypomniała sobie, że przecież teraz będzie miała aż nadmiar wolnego czasu, dlatego dopakowała jeszcze dwie książki ze stosu do przeczytania na miesiąc temu i dosunęła walizkę.
W końcu usiadła z kubkiem parującej herbaty przy komputerze i zabrała się do napisania rzeczy, którą odkładała już drugi dzień.
Od: Julia (juliejulia@hotmail.com)
Data: 21 grudnia
Temat: (bez tematu)
Hej.
Piszę dzisiaj, bo chcę Cię z góry uprzedzić, żebyś nie nasyłała na mnie w Wigilię wojsk Baracka ze świąteczną odsieczą.
Nie dostaniesz 24 grudnia swojego tekstu. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale
Julia przerwała, żeby wziąć łyk herbaty. Kiedy odstawiała kubek, strąciła na podłogę jeden z długopisów. Odsunęła krzesło i sięgnęła ręką pod biurko, ale zamiast na pisak natrafiła na kartkę papieru. Przewróciła oczami, mamrocząc do siebie coś o swoim niepokonanym bałaganiarstwie, i podniosła ją, przekonana, że to jeden z wydrukowanych artykułów.
Kiedy jednak odwróciła ją na drugą stronę, okazało się, że to pomięta kartka, zapełniona jej atramentowymi bazgrołami.
Dopiero po chwili dostrzegła pojedyncze zdanie, ukrywające się za krętymi liniami.
Ciemny płaszcz na tle świeżego śniegu wyglądał jak fragment czarno-białej fotografii sprzed lat.
Julia wpatrywała się w kartkę bez słowa, aż w końcu wybuchnęła śmiechem, który wypełnił całe mieszkanie.
Skasowała ostatnie zdanie maila i zaczęła od nowa.
Uważam, że Twój pomysł zasługuje na lepsze rozwinięcie, niż to, na które jest mnie teraz stać.
Mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczysz i zaczekasz na porządną historię, jaką chciałabym Ci dać.
Całusy,
J.
*
Pogrążone w śnie miasteczka pod kołdrą śniegu nie dawały się rozróżnić. Co jakiś czas w którymś oknie można było dostrzec migoczące światełka na choince i chyba po raz pierwszy od wielu lat Julia poczuła echo dziecięcych wspomnień związanych ze świętami. Przyłożyła twarz do zimnej szyby i zamknęła oczy. Wiedziała, że nie zaśnie, nigdy nie umiała spać w podróży, ale miała pewność, że jej wyobraźnia, pobudzana spokojną melodią płynącą ze słuchawek, zapewni jej rozrywkę na najbliższych kilka godzin.
W końcu wypuściła z zamknięcia wszystkie historie, które tylko czekały na to, żeby je spisać.
Tytuł: Kolęda dla zagubionych
Słów: 7 550
A/N: Napisane dla
![[livejournal.com profile]](https://www.dreamwidth.org/img/external/lj-userinfo.gif)
![[livejournal.com profile]](https://www.dreamwidth.org/img/external/lj-community.gif)
Kolęda dla zagubionych
Niewidoczne drobinki mrozu z niezwykłą dokładnością przedzierały się nawet przez najgrubsze warstwy odzieży, a każdy kolejny stopień poniżej zera był boleśnie odczuwalny przez wszystkich nieszczęśników, którzy znaleźli się poza domem. Niemy taniec płatków śniegu w blasku latarni stał się prywatnym przedstawieniem, dostępnym tylko dla ostatnich romantyków, którzy zamiast chronić twarze przed bolesnymi ukłuciami wiatru, zadzierali głowy do góry i z ogłupiałym uśmiechem błogiego szczęścia podziwiali grę barw i kształtów. Zdecydowana większość przechodniów stawiała możliwie najwyżej kołnierze i naciągała grube szaliki na pół twarzy, starając się ukryć przed dziećmi zimy i resztą świata.
*
Zimą każdy powinien mieć miejsce, gdzie, po pierwsze, można rozmrozić skostniałe palce i czerwony nos, po drugie, gdzie zapasy rozgrzewającej herbaty, a najlepiej czegoś mocniejszego, nigdy się nie kończą, i po trzecie, gdzie jest ktoś.
Julia z trudem wydobyła z kieszeni lodowate klucze i z nie mniejszym wysiłkiem włożyła je do zamka. Nawet wełniane rękawiczki babci nie dawały rady mrozom, które w tym roku spadły na Warszawę i wypełniły każdy, nawet najmniejszy jej zaułek.
Temperatura w mieszkaniu dobitnie świadczyła o tym, że ogrzewane przed laty ściany i stare, choć wciąż działające kaloryfery nie stanowiły dla zimna większej przeszkody. Julia westchnęła głośno i wcale by się nie zdziwiła, gdyby z jej ust wydobyła się para (tak się nie stało, była jednak pewna, że dzieliło ją od tego tylko kilka stopni).
Na wyczucie odnalazła włącznik i zapaliła w swoim pokoju światło. Pokryta kurzem i nieukrywalnymi oznakami starości lampa dawała z siebie co mogła, ale pokój i tak pogrążony był w nieprzyjemnym półmroku, takim, który w pierwszym odruchu kojarzył się z sypialnią chorego albo pomieszczeniem, w którym od dawna nikt nie mieszka. Zgromadzone na półkach wspomnienia zamknięte w kolorowych fotografiach i tandetnych pamiątkach z miejsc, o których Julia nawet nie miała czasu myśleć, nieudolnie starały się poprawić atmosferę i nadać pokojowi charakter przytulnego lub chociaż zamieszkanego; wszystko na nic. Na początku jeszcze próbowała z tym walczyć, ale po jakimś czasie dała za wygraną - mieszkanie zdawało się mieć dokładnie określone stanowisko na temat własnego klimatu i Julia pogodziła się z tym, że dom może sobie odwiedzać na zachodzie, a tutaj musi się zadowolić tylko miejscem do mieszkania. Zresztą odkąd skończyła studia i zaczęła pracę, czas spędzany w mieszkaniu ograniczał się do kilku godzin wieczorem i rano, kiedy i tak była zbyt zmęczona lub niewyspana, żeby zauważyć kurz gromadzący się na książkach (do przeczytania już teraz, stos rosnący wprost proporcjonalnie do obietnic przeczytania składanych samej sobie) czy wyrzut bijący z twarzy na zdjęciach, które dawno spadły ze ściany wraz z zużytą taśmą klejącą i leżały gdzieś pod łóżkiem albo szafą, szydząc ze wszystkich bajek o sile pamięci i magii uchwyconej w czasie. Nocnych godzin, które na zmianę mijały za szybko lub ciągnęły się niemiłosiernie długo, nawet nie było co brać pod uwagę.
Kierowana bardziej przyzwyczajeniem, niż rzeczywistą potrzebą, pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po rzuceniu torby na niepościelone łóżko, było włączenie komputera. Odczekała, aż system we właściwie dla siebie powolnym tempie przetrawi jej bezczelnie wyrwanie go ze snu i kierując się kolejnym wyuczonym przyzwyczajeniem, weszła na swoją skrzynkę pocztową. Oprócz kilku wiadomości z pracy (nie miała pojęcia jak szefowi udało się wymyślić tyle zadań niecierpiących zwłoki pomiędzy jej wyjściem z pracy i dotarciem do domu), w skrzynce znajdowała się tylko jedna wiadomość, którą była w jakikolwiek sposób zainteresowana.
Od: Lena (lennyofdoom@hotmail.com)
Data: 5 grudnia
Temat: To już ten czas!
Hej!
To znowu ten czas, którego obawiasz się przez cały rok i którego jednocześnie nie możesz się doczekać.
Jestem pewna, że zdążyłaś to wyprzeć z pamięci, dlatego pozwól, że Ci przypomnę:
CZAS NA COROCZNĄ ŚWIĄTECZNĄ WYMIANĘ PREZENTÓW!!!1!
Albo, jak Ty to nazywasz: to ten czas, kiedy Lena jest jeszcze bardziej irytująca, niż zwykle, a do tego zmusza Cię do zachowywania się jak dzieciak.
Nie myślałaś chyba, że uda Ci się z tego wywinąć, co?
Nie myślała. Za dobrze znała Lenę, żeby zwątpić w jej wewnętrzne dziecko, które na widok śniegu dostawało ADHD, a na dźwięk słowa „święta” tworzyło wokół siebie tęczową aureolę szczęścia.
W każdym razie, mam nadzieję, że Twoja praca nie pozbawiła Cię jeszcze zupełnie wyobraźni i wymyślisz jakiś zajefajny prezent, który z radością Ci przygotuję.
Robienie sobie – dosłowne, z całą własnoręcznością w pakiecie – prezentów było wieloletnią tradycją Leny i Julii, którą zapoczątkowały jeszcze w przedszkolu. Odkąd wyjechały na studia do dwóch możliwie najbardziej odległych miejsc na globie (Julia została w Warszawie, a Lena na Florydzie, gdzie wyjechała na wymianę), dziewczyny żartowały, że ta tradycja, to ostatnie, co jeszcze trzyma je razem (i w duchu wiedziały, że tak rzeczywiście było). Dlatego tak kurczowo trzymały się swojego prywatnego zwyczaju jako ostatniej deski ratunku dla ich przyjaźni.
(Ostatnio nauczyłam się świetnie robić na drutach, więc jeśli potrzebujesz kilometrowego szalika (bo ze swetrami i rękawiczkami wciąż mam problemy), to wal jak w dym.)
Julia uśmiechnęła się, bez problemu wyobrażając sobie Lenę, która z fascynacją (trwającą jednak nie dłużej, niż tydzień) uczy się robić na drutach w metrze i w pracy i nawet w samym środku imprezy. Takie właśnie były pasje Leny – krótkotrwałe, acz intensywne i pełne absolutnego poświęcenia.
W każdym razie, czas na moje życzenie.
Już się boisz?
No to przygotuj się.
Julia przewinęła stronę i spojrzała na początek akapitu.
Chcę opowiadanie.
- Co?!
Nie co (powiedziałaś to, prawda?), tylko właśnie to i żadnego innego prezentu w tym roku nie przyjmuję.
Julia poczuła, jak irytacja bardzo powoli rozlewa się po jej ciele, zaczynając od głowy i docierając do koniuszków palców. Natychmiast uruchomiła komunikator i wybrała jedyną osobę, jaką miała na liście.
JulieJulia: Zwariowałaś! Nadmiar słońca ci chyba zaszkodził!
Nie minęło nawet dziesięć sekund i ikonka komunikatora zabłysła na zielona.
LennyOfDoom: nie mam pojęcia o czym mówisz
JulieJulia: doskonale wiesz o czym mówię. Przecież umawiałyśmy się, żadnych tekstów z mojej strony!
LennyOfDoom: to bylo 5 lat temu. Uważam, ze twoje oświadczenie się przeterminowało
JulieJulia: moje oświadczenia nie mają daty ważności. Ustaliłyśmy to w podstawówce, podpisałaś nawet stosowne papiery, bo wiedziałam, że kiedyś wykręcisz mi jakiś numer
LennyOfDoom: oh, przesadzasz. Rozleniwiłaś się przez tą swoją zabiurkową pracę. Musisz przypomnieć sobie gdzie masz swoją imaginację
JulieJulia: bardzo dobrze wiem gdzie jest moja wyobraźnia, sama schowałam ją 5 lat temu do szwajcarskiego sejfu i wrzuciłam go w otchłań niepamięci
LennyOfDoom: ale dramatyzmu to nie zapomniałaś. Nie jest jeszcze z tobą tak źle
JulieJulia: …
LennyOfDoom: oh, daj spokój, Jul. Naprawde, uważam że najwyższy czas odłożyć na bok te twoje dziwne lęki i wrócić do tego, co sprawiało ci tyle frajdy
JulieJulia: pisanie przestało mi sprawiać frajdę sama-dobrze-wiesz z jakiego powodu i równie dobrze wiesz, że nie z mojej winy
LennyOfDoom: tym bardziej uważam, że najwyższa pora o tym zapomnieć i przestać marnować taki talent
LennyOfDoom: świat stracił połowe zasobów tęczy, a populacja jednorożców spadła o 1/3 odkąd przestałas pisać swoje cudne teksty
JulieJulia: no tu już przeholowałaś. Jesteś pewna, że to słonce nie miało w tytm swojego udziału?
LennyOfDoom: od 3 dni tlyko pada, nawet mi nie przypominaj o słońcu
JulieJulia: witaj w moim życiu ^_________^
LennyOfDoom: twojej radości z mego neiszcześcia nie da się nie wyczuć nawet z tej odległości
LennyOfDoom: Jul, wybacz, musze lecieć, Kevin właśnie przyjechał. Przemyśl to jeszcze raz i pamiętaj, nie przyjmuje nie jako odp!
JulieJulia: skad wiedziałam, że to usłysze…
LennyOfDoom: buziaki!
Julia wyłączyła komunikator i głośno westchnęła. Lenie trudno było wybić z głowy pomysł, kiedy już się jakiegoś uczepiła, a brak możliwości fizycznego potrząśnięcia nią dodatkowo utrudniał jej zadanie.
Już miała zamknąć przeglądarkę, kiedy przypomniała sobie, że nie doczytała do końca jej maila.
Tak mi chodziło po głowie… Co powiesz na jakąś mroczną historię z nieszczęśliwym romansem w tle? Może być kryminał, obyczajówka, nawet fantastyka. O, i koniecznie znajdź tam miejsce dla mężczyzny w czarnym płaszczu. Mężczyźni w płaszczach są seksowni w taki tajemniczy sposób (btw, widziałaś ostatniego Pottera? Jedno słowo: SNAPE.). Tylko nie umieszczaj akcji w swojej ukochanej Anglii, chcę zobaczyć kawałek Warszawy Twoimi oczami.
Uważam, że mój pomysł jest genialny. Jako pisarka na pewno docenisz wysiłek, jaki włożyłam w jego ułożenie. Teraz została Ci najłatwiejsza część – napisać to!
Ściskam Cię mocno i czekam na Twoje życzenie.
Buziaki,
L.
Julia zamknęła laptopa z głośnym kliknięciem i schowała twarz w dłoniach. Z przerażeniem odkryła, że mail Leny zapoczątkował w jej głowie proces twórczy, który zawsze wychodził od piętnastu pomysłów na fabułę na sekundę, a kończył się na nieprzespanej nocy. Tak długo udawało jej się nie dopuścić swoich myśli do wędrowania tymi drogami, że teraz czuła się tak, jakby ktoś otworzył od dawna zakłódkowane drzwi do wolności myślowej.
- Nie, nie, nie – powiedziała głośno i uderzyła ręką o biurko. – Nie ma mowy, żebym teraz tam wróciła.
Otworzyła jeszcze raz laptopa i kiedy powrócił ze stanu hibernacji, odszukała na zapełnionym po ostatnie miejsce pulpicie ikonkę prowadzącą do folderu z muzyką. Włączyła pierwszą playlistę z brzegu i przesunęła suwak głośności do samego końca.
Całe mieszkanie (jeśli nie blok, pomyślała Julia, która w normalnych warunkach absolutnie nie popierała takiego wyzyskiwania bębenków usznych) wypełniło się dźwiękami muzyki Stonesów, wyrażających współczucie dla diabła. Julia natomiast poszła do kuchni i po raz pierwszy od kilku miesięcy postanowiła coś dla siebie ugotować. Grzebanie w warzywach i ulepszanie domowych przepisów zawsze skutecznie odciągało jej myśli od wszystkich mniej przyziemnych spraw, a tego właśnie w tej chwili potrzebowała najbardziej.
Niektóre furtki powinny pozostać zamknięte i Julia planowała za wszelką cenę dopilnować, by tej jednej nie podołał nawet buldożer.
*
Śnieg sypie tak gęsto, że Krakowskie Przedmieście wygląda jak tunel wydrążony w wielkiej górze, której szczyt zlewa się z ciężkimi chmurami. Od czasu do czasu migają światła samochodów, które w żółwim tempie próbują dojechać do celu, wskazując oślepionym lodowymi płatkami śniegu przechodniom granice ulicy.
Julia idzie pod wiatr, walcząc z kapturem, który ciągle spada jej z głowy. W końcu daje za wygraną i decyduje się wsiąść do pierwszego autobusu, który przyjedzie, ale za każdym razem, kiedy ma wejść na ostatni stopień, okazuje się, że w środku nie ma już miejsca i drzwi zamykają jej się przed nosem, a ona sama znowu stoi na ulicy. Stop.
Julia stoi przed drzwiami do mieszkania. Naciska na klamkę i kiedy wchodzi do ciemnego przedpokoju, czuje, że coś jest nie tak. Zapala światło i zagląda do salonu. Wszystkie rzeczy jej współlokatorki zniknęły, a po niej samej nie pozostało ani śladu. Idzie do swojego pokoju. Każdy centymetr podłogi zajmują rozrzucone czyste kartki papieru. Powoli podchodzi do biurka, na którym leży włączony laptop i już ma przeczytać to, co jest napisane na ekranie, kiedy… Stop.
Znowu jest na ulicy. Śnieg przestał już padać i cała okolica wygląda, jakby była pogrążona w zimowym śnie. Odczuwa nagłą potrzebę znalezienia kogoś, kogokolwiek, dlatego biegnie wzdłuż starego bloku, mija jakiś osiedlowy sklep, odwraca głowę w stronę bramy prowadzącej na podwórko, ale nikogo nie dostrzega. W końcu dociera do głównej ulicy, na której nie ma pojedynczego samochodu. Nagle za rogiem jednego z pobliskich budynków widzi ruch. Biegnie w tę stronę, ale nikogo tam nie ma. Już ma zawrócić, kiedy słyszy stukanie butów o zamarzniętą ziemię, przechodzi kilka kroków i wreszcie dostrzega poły czarnego płaszcza znikające za bramą wjazdową na…
Julia otworzyła oczy, po czym zamrugała kilkakrotnie, żeby jak najszybciej przywrócić myśli do rzeczywistości. Powinna była wcześniej to zrobić – od jakiegoś czasu zachowywała we śnie na tyle świadomości, żeby być w stanie w odpowiednio absurdalnym momencie powiedzieć sobie dość i się obudzić – ale najwyraźniej była tak zmęczona, że odpłynęła całkowicie.
I oczywiście musiał pojawić się mężczyzna w płaszczu, Lena byłaby przeszczęśliwa, gdyby tylko o tym usłyszała. To naprawdę chore, pomyślała Julia, przewracając się na drugi bok i naciągając kołdrę pod samą brodę, żeby jej wyobraźnia aż tak wymykała się jej spod kontroli i za jej plecami zawiązywała spiski z podświadomością. Zawsze wiedziała, że jej pomysłowość była nieprzeciętna i kiedyś, w czasach, które zostały razem z tą poprzednią Julią, była jej największym atutem, ale kiedy wszystko zagalopowało o kilka metrów za daleko, cóż. Sięgając po najwyższe tony dramatyzmu: błogosławieństwo stało się przekleństwem i Julia musiała podjąć decyzję o zakończeniu kilku etapów w życiu.
Spojrzała na zegarek w komórce i jęknęła w poduszkę. Za godzinę miał zadzwonić jej budzik, a ona czuła się nie tylko tak, jakby w ogóle nie spała, ale jakby na dodatek cały poprzedni dzień rozwiązywała problemy gospodarcze krajów trzeciego świata.
Zacisnęła mocno powieki i podjęła desperacką próbę wykorzystania ostatnich chwil odpoczynku, w myślach opracowując plan zbrojnego ataku na Florydę.
*
Julia sięgnęła po omacku i wyłączyła budzik. Pokój pogrążony był w nieprzyjemnej ciemności, a przez niedosuniętą zasłonę widziała sypiący za oknem śnieg. Przeklęła w myślach każdą pojedynczą osobę, jaka jej przyszła do głowy i która – chociażby pośrednio – mogła być odpowiedzialna za przymus opuszczenia przez nią łóżka i wyjścia w sam środek tego lodowego piekła (zaczęła od rodziców, którzy musieli urodzić się w złej strefie klimatycznej, nie zapomniała o swoim szefie, który wymyślił sobie niehumanitarnie długie dyżury, a skończyła na sobie i swoich wielkich planach wyjazdu na południe, które jak zwykle skończyły się na wielkim niczym). W końcu rzuciła w myślach ostatnie, najbardziej niecenzuralne przekleństwo, i z ciężkim sercem zrzuciła z siebie kołdrę.
Kiedy wysiadła z autobusu i zaczęła iść Krakowskim Przedmieściem, miała wrażenie, że znowu śni swój zimowy sen o Warszawie w czasie drugiej epoki lodowcowej. Śnieg zacinał prosto w jej twarz (Julia miała swoją teorię, że ktokolwiek odpowiadał za opady, zawsze musiał się postarać, żeby ich kierunek był przeciwny do tego, w którym ona się poruszała) i czuła, jak z trzydziestu minut tkwienia przed lustrem pozostaje tylko ironiczny śmiech historii, a ona sama zamienia się w pandę świeżo po kąpieli.
Gdy nareszcie dotarła do redakcji, w holu oczywiście musiała wpaść na ostatnią osobę w całym budynku, jaką chciała oglądać.
- Oho, widzę, że ktoś poległ w starciu z małą śnieżycą – powiedział złośliwie Adam, redakcyjny korektor, który uwielbiał czepiać się w tekstach Julii błędów, które nie miały fizycznego ani technicznego prawa istnieć.
Z uśmiechem wyższości przyglądał się, jak Julia ściąga czapkę i strzepuje z włosów śnieg, starając się doprowadzić je do stanu przynajmniej akceptowalnego, podczas gdy sam wręcz promieniował modelowym wyglądem ze swoim cienkim, idealnie dopasowanym garniturem i starannie ułożoną fryzurą.
- Nie wszystkim został przekazany sekret perfekcyjnego wyglądu w każdych warunkach atmosferycznych – wymamrotała przez zęby, kiedy brała od ochroniarza klucze. I, zanim Adam zdążył chociażby otworzyć usta, dodała: - Nie każdy też został obdarzony dodatkowymi dwiema godzinami w ramach doby na układanie włosów z samego rana i dobieranie skarpetek do krawata.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę windy; usłyszała tylko parsknięcie śmiechu ochroniarza i urażone prychnięcie Adama.
Redakcja dziennika, w której pracowała Julia, składała się z kilku działów, które jednak były czymś znacznie więcej, niż tylko oddzielnymi pokojami, gdzie na tapecie wciąż była ta sama tematyka.
Najnormalniejszy z nich wszystkich, myślała Julia, mijając pierwszą salę, był chyba sektor informacji ogólnych i regionalnych. Może ze względu na różnorodność tematów, może na to, że ludzie tam pracujący praktycznie nie odchodzili od swoich stanowisk (inne działy śmiały się, że nawet potrzeby fizjologiczne nie były w stanie odkleić ich od komputerów), cokolwiek by to nie było, na spotkaniach całej redakcji ogólni zawsze wypadali najkompetentniej i Julia czasami zastanawiała się co ją podkusiło, żeby spróbować swoich sił gdzieś indziej.
Następne w hierarchii anormalności były działy zajmujące się gospodarką i finansami. Z ludźmi tam pracującymi nie był w stanie dogadać się nikt spoza ich zespołu, nawet zwykłe próby zagadnięcia ich w czasie przerwy na kawę kończyły się bólem głowy od usłyszanych teorii i przewidywań giełdowych. Analitycy, bankowcy czy dziennikarze z zamiłowania zajmujący się tą tematyką – wszyscy mieli jednakową obsesję na punkcie pieniądza odmienionego przez wszystkie przypadki, a jeśli ktoś nie orientował się w ostatnich notowaniach i obecnej sytuacji na rynku, równie dobrze mógł próbować zrozumieć japońskie CNN.
Ostatnie miejsce – czy najwyższe w hierarchii – zajmowały ex aeuqo działy kultury i sportu. Kiedyś Julia jeszcze próbowała wraz z koleżankami z sekcji rozstrzygnąć komu należy się palma zwycięstwa, ale zgodnie stwierdziły, że to niemożliwe.
Dział sportowy, mówiąc najogólniej, przypominał wiecznie trwające oglądanie meczu w gronie znajomych zapalonych kibiców. Problem polegał na tym, że dziennikarze sportowi nie fascynowali się jedną dziedziną czy najlepszymi sportowcami. Oni potrafili ekscytować się wygraną trzecioligowej drużyny siatkarskiej, miejscem Małysza w pierwsze piętnastce czy zakwalifikowaniem się każdego pojedynczego sportowca na olimpiadę. Dzielenie tak niezdrowej pasji uczyniło z ich sekcji coś na kształt dysfunkcyjnej, ale niebywale zgranej rodziny i nowo zatrudnieni albo ludzie spoza redakcji zazwyczaj nie mogli uwierzyć, że ci ludzie poza pracą mają jeszcze własne życie.
Dział kulturowy, natomiast, była to, w największym skrócie, niereżyserowana telenowela wyjęta z ekranu i umiejscowiona w ostatnim pokoju na drugim piętrze redakcji. Nikt nie wiedział jak to się działo i które akurat warunki najbardziej temu sprzyjały, ale życie towarzyskie tej jednej niewielkiej grupy dostarczało tematu do plotek wszystkim pozostałym pracownikom przez cały rok na okrągło.
Julia, jako szef działu, wychodziła na tym najgorzej. Zdawała się być jedyną osobą, którą bardziej interesowało zapchanie trzech stron kolejnego wydania, niż dokładne sprawozdanie dotyczące ostatnich związków w ich sekcji, i to ona najbardziej obrywała na spotkaniach redakcji, kiedy to naczelny z niezdrową satysfakcją wytykał wszelkie niekompetencje jej współpracowników (które, oczywiście, cudownym zdarzeniem zawsze okazywały się jej winą). Ostatnimi czasy wszystko wyglądało jeszcze gorzej – Julia winiła za to zimę, jak zresztą za wszystkie porażki, jakie odnosiła od jakiegoś miesiąca, i chwilami zaczynała się zastanawiać, czy nie powinna rzucić tego wszystkiego w cholerę i poszukać pracy, w której nie będzie musiała świecić oczami za bandę idiotów.
Julia wyrwała się z zamyślenia, bo właśnie dotarła do swojego gabinetu. Przed wejściem do niego podeszła jeszcze do kolejnego pomieszczenia i przez szklane drzwi zajrzała do środka – mniej więcej połowa pracowników siedziała przy swoich stanowiskach i przynajmniej udawała, że pracuje, mogła więc odwlec trochę w czasie codzienne zaganianie ich do wykonywania swoich obowiązków.
Kiedy weszła do gabinetu, ze zdumieniem odkryła niewielki koszyk wypełniony słodyczami i przewiązany czerwoną wstążką. Spojrzała na kalendarz, zastanawiając się, czy jest z nią już tak źle, że zapomniała o własnych urodzinach, i dopiero po chwili przypomniała sobie co szósty grudnia może mieć z tym wszystkim wspólnego.
Magia grudnia w tym roku omijała ją wyjątkowo szerokim łukiem.
*
Bycie szefem miało swoje dobre strony – a dokładniej jedną, czyli osobny gabinet, w którym człowiek mógł się zamknąć, mieć święty spokój i po wykonaniu swojego zadania przeczekać z głową na biurku albo serialem lecącym na ekranie do końca zmiany. Julia postanowiła, że z okazji zapomnianych Mikołajek zrobi sobie prezent i przez jeden dzień nie będzie odwalać za nikogo jego roboty, tylko zostawi to wszystko na głowie jej zastępcy, któremu i tak przypadnie ostateczne składanie sekcji. To jedno mogła dla siebie zrobić.
Kiedy więc skończyła pisać swoje artykuły i rozdzielać materiały na najbliższy tydzień, okazało się, że pozostało jej jeszcze trochę czasu do końca dyżuru. Nieprzygotowana na takie okoliczności, miała do wyboru albo ułożenie wszystkich dostępnych pasjansów na komputerze, albo zabranie się do pisania tekstów do następnego numeru. Doszła jednak do wniosku, że i tak za dużo czasu spędza ostatnio przed monitorem, dlatego wyjęła z pliku kartek jeden arkusz i położyła go przed sobą na biurku. Gdy wzięła do ręki pióro, uświadomiła sobie, jak bardzo odzwyczaiła się od ręcznego pisania – wszystko, co tworzyła w ciągu ostatnich lat, zamykało się w artykułach do tysiąca słów i ze względu na oszczędność czasu i przymus nieustannego researchu najbardziej nadawało się do pracy przy komputerze.
Spojrzała na czystą kartkę i zaczęła kreślić na niej ślady wędrówki jej dłoni, jednocześnie myśląc nad odpowiednim tytułem albo chociaż rozpoczęciem tekstu.
Po paru minutach bezproduktywnych rozmyślań popatrzyła znowu na papier i pośród finezyjnych bazgrołów dostrzegła kilka słów, które musiała napisać w stanie najwyższego skupienia na poszukiwaniu pomysłu. Przysunęła twarz bliżej kartki i próbowała rozszyfrować słowa spomiędzy nieistotnych linii.
Ciemny płaszcz na tle świeżego śniegu wyglądał jak fragment czarno-białej fotografii sprzed lat.
Julia wytrzeszczyła oczy i przez chwilę wpatrywała się ogłupiała w kartkę. Kiedy doszła do siebie, zmięła ją i w pierwszym odruchu miała wyrzucić do kosza, ale potem zmieniła zdanie i zamiast tego schowała ją do torebki. Spojrzała na zegarek – powinna siedzieć w pracy jeszcze pół godziny, ale szybko doszła do wniosku, że najwyraźniej jest zbyt zmęczona, żeby nawet myśleć, dlatego obwiązała się szalikiem, zarzuciła na siebie płaszcz i opuściła gabinet, który teraz zdawał się jej stanowczo za ciasny.
*
Po zjedzeniu wspólnej kolacji ze swoją współlokatorką, Julia postanowiła od razu położyć się do łóżka i przynajmniej spróbować odespać ostatnie noce.
Już leżała pod kołdrą, kiedy przypomniała sobie o nastawieniu budzika. Wysunęła niechętnie nogi na zimną podłogę i podeszła do biurka, by wyciągnąć z torebki telefon. Jak zwykle wysunął się ze swojej przegródki i gdy szukała go na wyczucie ręką, trafiła na zmiętą kulkę papieru, a po jej plecach przebiegł dreszcz. Wyciągnęła kartkę i powoli ją rozprostowała, żeby przekonać się, czy może wcześniejszy incydent nie był tylko efektem zmęczenia. Kiedy upewniła się, że zdanie wciąż tam jest, teraz jakby bardziej czytelne i wyraźne, niż przedtem, przeżyła moment wewnętrznej rozterki. Zawahała się tylko o sekundę za długo – już miała zrezygnować, ale wtedy wypatrzyła na biurku róg albumu wystający spomiędzy teczek i notesów, który w zeszłym roku zrobiła dla niej Lena, przechodząc tym samą siebie, i wiedziała, że jest jej winna przynajmniej jedną próbę.
Wróciła do łóżka po pantofle i koc, po czym usiadła przy biurku i odsunęła z jękiem dawno nieużywanego mebla szufladę. Na samym dnie leżał zwykły notes w twardej oprawie. Julia z bijącym sercem przewróciła kilkadziesiąt stron, omijając te zapisane jej niedbałym pismem, wyrwała jedną kartkę i wzięła do ręki długopis.
Może to tylko jej wyobraźnia, ale w tamtej chwili miała wrażenie, że czuje, jak jej dłoń sama wyrywa się do spotkania z papierem, jak jej myśli kłębią się w jednym wielkim nieuporządkowanym natłoku, by w końcu w jednej chwili uspokoić się i zatrzymać, jakby w oczekiwaniu na to, co Julia z nimi zrobi.
Ciemny płaszcz na tle świeżego śniegu wyglądał jak fragment czarno-białej fotografii sprzed lat, znalezionej na dnie od dawna nieotwieranego kufra.
Julia zamknęła oczy, kontemplując uczucie, o którym przez tyle lat starała się zapomnieć, a które czekało cierpliwie przez cały ten czas na moment, w którym znowu odważy się po nie sięgnąć.
Całą resztę tego obrazka wypełniał mrok, który otulał mężczyznę i dawał mu schronienie przed niechcianymi spojrzeniami przypadkowych przechodniów.
Tylko raz znalazł się na tyle blisko otwartego okna, że padające z niego światło na moment rozświetliło jego twarz i ujawniło głęboką bliznę przecinającą lewy policzek. Przechodzące obok dziecko wyciągnęło w jego stronę palec, ale on tylko postawił kołnierz płaszcza i przyspieszył kroku, znów stapiając się
Julia odłożyła długopis i przetarła zmęczone oczy. Zdała sobie sprawę z tego, że żyła w głębokim przekonaniu, iż jeśli kiedyś postanowi wrócić do pisania, słowa, tak długo więzione, zaczną same spływać na papier. Na pewno nie przypuszczała, że będą tak oporne we współpracy i zaczynała dochodzić do wniosku, że pisanie nie było jazdą na rowerze i z powodzeniem można je było zapomnieć.
Położyła ramię na biurku i oparła na nim głowę, drugą ręką bawiąc się długopisem. W nocy zawsze pisało jej się najlepiej, ale może ten nawyk też miał swoją datę ważności. Może po prostu przez te wszystkie lata wyidealizowała sobie w głowie sam proces pisania, żeby łatwiej jej było udramatyzować rozstanie z nim. Może…
- Strasznie łatwo się poddajesz.
Julia siedzi na ławce, ma na sobie tylko cienką koszulę, ale nie czuje zimna; po przyjemnym wieczornym wietrze rozpoznaje, że musi być środek lata. Dookoła widzi pogrążoną we śnie łąkę, która wypełnia cały horyzont, i tylko księżyc w kształcie idealnego rogalika rzuca na świat delikatne światło.
- Mam swoje powody – mówi, choć sama nie wie do kogo kieruje swoje słowa, bo oprócz niej na łące nie ma nikogo.
- Wyobrażam sobie – słyszy ten sam głos, ale nie rozpoznaje w nim ani nuty zrozumienia.
- Nie wydaje mi się – odpowiada z lekką irytacją.
- Och, niech zgadnę. Byłaś wielką idealistką, która wierzyła, że po napisaniu jednej książki zdobędzie sławę, chwałę i diabli wiedzą co jeszcze, ale potem okazało się, że żaden wydawca nie chce twojej powieści życia?
Julia zaciska zęby, ale nie odpowiada ani słowem.
- Nie? Hm, to może twoja największa przyjaciółka bezczelnie ukradła twój pomysł, wykorzystała go do napisania własnej książki i to ona zyskała sławę i chwałę?
- Chyba pomyliłeś życie z fikcją.
- Życie i fikcja mają ze sobą więcej wspólnego, niż ci się wydaje.
Julia uśmiecha się ironicznie.
- Co takiego, Sokratesie?
Czuje oddech na karku.
- To jedno i to samo.
W jednej chwili odwraca głowę i ma jeszcze czas dostrzec przecięty blizną policzek, kiedy twarz jej rozmówcy rozpływa się w zimnym świetle księżyca i teraz wie, że na pewno jest sama.
*
Kolejne dni upłynęły jej na powtarzaniu tych samych wyuczonych czynności i nawet nie zauważyła, kiedy grudzień stracił połowę swojego czasu. Wszystkich wokół ogarnęła coroczna gorączka świątecznych przygotowań i Julia czuła się jeszcze bardziej nie na miejscu, niż zwykle, kiedy bez śladu zainteresowania przechodziła obok wystaw sklepowych, a jarmark na Starym Rynku omijała, skręcając wcześniej w jedną z wąskich uliczek, które jako jedyne ominął szał upiększania starówki światełkami i gałązkami. Uważała, że sam śnieg zajmował wystarczająco dużo miejsca, a nocą żadne kolorowe lampki nie były potrzebne, żeby nadać tej okolicy urok.
Kiedy któregoś dnia wychodziła z restauracji, w której zwykła jeść w przerwach pomiędzy pracą i dalszą pracą, jej uwagę przykuło dziecko, które z godnym podziwu uporem starało się zainteresować czymś matkę, zbyt zajętą rozmową przez telefon, by zwrócić na niego uwagę. Przechodząc obok nich, usłyszała przejęty głos chłopca.
- Ale mamusiu, on miał taką straszną twarz! Myślisz, że jest wilkołakiem?
Julia miała dziwne wrażenie deja vu, choć zupełnie nie umiała przyporządkować takiej sceny do czegokolwiek, poza fragmentem z bardzo kiepskiej książki, którą kiedyś miała nieprzyjemność czytać. Machnęła na to w myślach ręką, w końcu nie pierwszy raz zdarzyło jej się takie uczucie, i ruszyła Świętojańską, automatycznie koncentrując całą uwagę na chodniku, a dokładniej na trzech warstwach lodu, pod którymi się znajdował.
Gdy mijała przejście pomiędzy budynkami, prowadzące na skróty do Piwnej, kątem oka zauważyła po swojej prawej stronie jakiś ruch. Odwróciła głowę i zobaczyła mężczyznę w czarnym płaszczu, który stał po drugiej stronie uliczki i przyglądał jej się z niezdecydowaniem. Zamrugała dwukrotnie, bo jakiś zagubiony płatek śniegu wpadł jej do oka, i kiedy znowu spojrzała przed siebie, mężczyzny już nie było, a ona nagle przypomniała sobie skąd wzięło się u niej wrażenie deja vu.
Tego dnia po raz pierwszy od Mikołajek wyciągnęła ledwo zapisaną kartkę papieru i przez pół nocy pozwalała słowom kierować swoją ręką i układać się w zdania, których sama by nigdy nie napisała.
Znowu siedzi na ławce, ale tym razem czuje obok siebie jego obecność, choć nie odwraca głowy, by sprawdzić, jak naprawdę wygląda.
- Dlaczego blizna? – Tym razem to ona odzywa się pierwsza, chce mieć przewagę, chce w końcu coś zrozumieć.
- To nie był mój pomysł. To ty mnie stworzyłaś i postanowiłaś oszpecić tym cholerstwem.
- Mam wrażenie, że to ty wepchałeś się z butami i tym swoim kliszowym płaszczem w moje życie bez wyraźnego zaproszenia.
- Domyślam się jednak – ciągnął, zupełnie nie zwracając uwagi na jej słowa – że wiem, skąd ci się to wzięło.
- Jeśli planujesz uderzać w psychologiczne tony, to ja podziękuję. Mam dużą umiejętność kontrolowania swoich snów.
Słyszy, jak prycha śmiechem, i naprawdę ma ochotę odejść, ale ciekawość przywiązała ją do tej ławki już za pierwszym razem, jak się na niej znalazła.
- Myślę, że oszpeciłaś mnie dlatego, że potrzebowałaś jakiegoś podobieństwa, które by mnie do ciebie zbliżyło.
- Czy widzisz na mojej twarzy jakiekolwiek oznaki walki z przerośniętym kotem?
- Nie mówię o zewnętrznych bliznach.
- Och, na litość boską – mówi Julia, wstając z irytacją z ławki.
- Jeśli tak nie jest, to dlaczego nie możesz na mnie spojrzeć? Poza tym jednym defektem wyglądam naprawdę nieźle.
Julia bierze kilka głębokich oddechów, po czym powoli, z zamkniętymi oczami, odwraca się w jego stronę. Przez ruch powietrza czuje, że i on się podniósł i stoi teraz dokładnie naprzeciwko niej, mając sobie za nic wszelkie zasady dotyczące przestrzeni osobistej.
- Możesz otworzyć oczy.
Julia jeszcze raz oddycha głęboko i w końcu rozchyla zaciśnięte powieki.
- Z bliska nie wyglądasz… tak źle – mówi z zaskoczeniem, bo pierwszym, na co zwraca uwagę, nie jest jego blizna – która rzeczywiście nie robi aż tak przerażającego wrażenia, jak myślała – ale jego oczy i błąkający się na ustach uśmiech.
- Przy bliższym poznaniu zawsze zyskujemy – odpowiada cicho, po czym rozpływa się w powietrzu tak samo, jak za pierwszym razem.
Julia stoi jeszcze przez chwilę w chłodnej trawie, a potem ją samą spowija ciemność i tej nocy nie śni już o niczym innym.
Od: Julia (juliejulia@hotmail.com)
Data: 17 grudnia
Temat: Tak, to to, o czym myślisz
Hej.
Wciąż mam ochotę Cię zamordować, ale muszę Ci się do czegoś przyznać (tylko nie rób sobie żadnej nadziei, bo wciąż niczego nie obiecuję!).
Zaczęłam pisać tego Twojego mrocznego mężczyznę w czarnym płaszczu.
(Chyba usłyszałam właśnie echo pisku znad Atlantyku.)
Na razie wychodzi z tego jeden wielki chaos, ale może zdążę to ogarnąć przed świętami i dostaniesz swój wymarzony załącznik 24 grudnia.
J.
P.S. Co do mojego życzenia – zrób mi ten kilometrowy szalik. Ta zima mnie wykończy.
*
Zimą nikt nie powinien być sam. To ten okres, w którym puste mieszkanie doskwiera bardziej, niż kiedykolwiek indziej, w którym samotne spacery pośród splecionych rąk i obejmujących się ramion wydają się próbą oszukania samego siebie, a zimno przedostaje się przez najgrubsze warstwy ubrań i sprawia, że po jakimś czasie smutek zamienia się w zupełne zobojętnienie.
To nie był najlepszy dzień dla Julii i po raz pierwszy w tym roku marzyła, żeby wreszcie były święta, a ona mogła być otoczona przez ludzi, którzy zauważali jej obecność i sprawiali, że niechciane myśli chowały się gdzieś głęboko przynajmniej na chwilę. Do Gwiazdki zostało dokładnie pięć dni (do urlopu, na szczęście, tylko cztery), a jej poczucie świątecznego ducha malało odwrotnie proporcjonalnie do liczby grudniowych dni, które miała za sobą, dlatego obstawiała, że ostatniego dnia w pracy będzie miała ochotę popełnić mord nie tylko na swoich podwładnych, ale i na całej ekipie redakcji.
Powroty do domu wcale nie okazywały się przyjemniejsze, niż godziny spędzone za biurkiem, i teraz jak nigdy przeklinała się za to, że tak łatwo pozwoliła na rozluźnienie się wszystkich znajomości, jakie miała w Warszawie. Jej współlokatorka dostała dłuższy urlop, dlatego dzień wcześniej wyjechała do domu, pozostawiając Julii małe zapasy jedzenia na czas, kiedy będzie sama.
Po przejrzeniu poczty (dwa maile z pracy, trzy z przedwczesnymi życzeniami od znajomych, jeden bardzo rozentuzjazmowany od Leny) postanowiła zabrać się za przepisywanie swojego prezentowego tekstu na komputerze.
W dalszym ciągu tylko pierwsze zdanie wydawało jej się całkowicie na miejscu i najchętniej pozostawiłaby je tam jako cały tekst (Lena by ją za to zabiła, nie miała co do tego żadnych wątpliwości). Oparła plik kartek o monitor i zaczęła przepisywać słowo po słowie, tak naprawdę po raz pierwszy poznając historię, którą sama napisała.
- Nie dałaś mi łatwego życia.
- „Łatwe” i „życie” nie chodzą ze sobą w parze, przykro mi.
Kątem oka dostrzega, jak się uśmiecha. Przed nimi przechodzi matka z małą dziewczynką, która z radością zadziera głowę do góry i obserwuje zawieszone światełka. Tym razem nie siedzą na łące, ale na nieistniejącej ławce przy Starym Rynku.
- Powiesz mi w końcu skąd masz tę bliznę? – pyta, kiedy przez dłuższą chwilę nic nie mówi.
- Jeśli ty powiesz mi dlaczego przestałaś pisać.
- To nie fair – mówi, spoglądając na niego z irytacją. Wyjątkowo łatwo wywoływał u niej to uczucie.
- Jedno z drugim się ściśle wiąże. Poza tym, to nie ja tu jestem od opowiadania historii.
Julia wzdycha teatralnie i skupia wzrok na choince, która stoi w samym sercu rynku.
- Miałeś trochę racji. Miałam wielkie marzenia – nazwijmy to ambicje, dla mojego dobrego samopoczucia. Po studiach rodzice zgodzili się na rok przerwy, bo sami chcieli dla mnie najlepszego, a ja, wtedy, byłam naprawdę przekonana, że wiem, czym to jest.
Przerywa na chwilę, zastanawia się, dlaczego mu to wszystko mówi, a potem przypomina sobie, że to tylko sen i w każdej chwili może stąd uciec. Na razie jednak nie ma ochoty.
- Mieszkałam sama w wynajmowanej kawalerce i całkowicie poświęciłam się pisaniu. Prawie jak ci filmowi wielcy pisarze, tylko brakowało mi domku nad morzem. Szczęśliwego zakończenia też mi zabrakło.
- Co się stało? – pyta, a ona sama zaskoczona jest łagodnością jego głosu.
- Przeholowałam. Za bardzo się w to wszystko wciągnęłam, za długo byłam sama… Pisanie książki to nie jest taka prosta sprawa, jak się wszystkim wydaje. Kiedy tworzysz własną historię, po jakimś czasie zaczynasz nią żyć i to jest twoja największa zguba. Ja… po prostu… światy mi się zaczęły mieszać. Nie mówię, że nagle zaczęłam biegać po ulicach i wymachiwać maczetą, ale na przykład po obudzeniu się rano długo dochodziłam do tego, co jest rzeczywiste, a co nie. Jak po bardzo realistycznym śnie, który jednak nigdy się nie wydarzył i zawsze pozostanie tylko snem.
- Nie skończyłaś książki? – pyta cicho.
Julia kręci przecząco głową.
- Było już naprawdę źle i wiedziałam, że nie mogę być dłużej sama, muszę zacząć żyć własnym życiem, a nie życiem moich bohaterów… Wróciłam do domu, rodzice byli przerażeni, kiedy mnie zobaczyli, podobno wyglądałam jak żywy trup, który karmi się fikcją zamiast kanapkami. Chcieli mnie wysyłać na terapie, na które nie było ich stać, ale powiedziałam, że sama sobie z tym poradzę. Zaskakujące, ale nie było to takie trudne. Myślę, że byłam tak już tym zmęczona, że mój organizm z chęcią przywitał taką zmianę.
- A co się stało z twoim tekstem?
- Jest. Nie byłam tak głupia, żeby całkowicie zmarnować ten rok pracy. Zakopałam go głęboko na dysku, tak, żeby nigdy przypadkiem na niego nie trafić. Ale od tej pory nic już nie napisałam. Znalazłam pracę, która sprawiała, że nie miałam nawet czasu zaprzątać sobie głowy fikcją i tak żyję od pięciu lat, mniej więcej bez zmian.
Zapada na chwilę cisza, przerywana jedynie przez pojedyncze głosy przechodniów i sprzedawców na jarmarku.
- Jesteś teraz szczęśliwsza, niż byłaś, kiedy pisałaś?
- To chyba bardziej kwestia przyzwyczajenia. Na początku nie mogłam znieść tego, że w moim życiu się kompletnie nic nie działo, bo praca za biurkiem nigdy nie była dla mnie wymarzoną perspektywą. Ale jak zaczniesz się z tym godzić, to w końcu rutyna oplata cię tak bardzo, że nawet nie zauważasz, kiedy się jej podporządkowujesz. Dzisiaj już tylko czasami myślę, czy naprawdę było warto.
Nie pyta, czy było, jakby wiedział, że odpowiedź mogłaby ją za dużo kosztować.
- A co z tobą?
- Podobna historia. Tylko że ja byłem po tej drugiej stronie.
Julia odwraca się w jego stronę i patrzy na niego z konsternacją.
- Po drugiej stronie?
Kiwa powoli głową, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Byłem bohaterem książki, która nigdy nie została napisana. Takie postacie zawsze są zawieszone pomiędzy fikcją a niebytem, istnieją, ale tylko tak długo, jak twórca o nich pamięta.
- Zawsze sądziłam, że fikcyjni bohaterowie nie umierają, skoro mają przeżywać te same przygody za każdym razem, jak ktoś o nich czyta.
- Dopóki ktoś o nas czyta, tak. Ale kiedy wie o nas tylko twórca, który nie dopisuje nam dalszej historii i nie pozwala nikomu o nas usłyszeć, powoli znikamy w jego niepamięci. To samo jest ze wszystkimi bohaterami skończonych książek, których już nikt nie czyta.
- To straszne – mówi Julia, wpatrując się w niego z nieukrywanym przerażeniem. Nagle przypomniała sobie wszystkie książki, które zawsze odkładała „na później” i poczuła, jak zalewają ją wyrzuty sumienia.
Przestaje mówić i przez chwilę wsłuchują się w „Cichą noc”, dobiegającą z głośników przy którymś straganie. Ale Julia czuje, że coś jest nie tak, że coś jej umyka i jeśli tylko przypomni sobie co to myślenie, to na pewno to uchwyci.
- Zaraz, zaraz. Mówiłeś, że jesteś bohaterem niedokończonej opowieści?
Kiwa głową.
- W takim razie… skąd znalazłeś się w mojej głowie? Pamiętam, że śniłam o tobie jeszcze zanim zaczęłam pisać twoją historię… To chyba nie tak działa, prawda?
Zapomina na moment, że to tylko sen; twarda ławka i powoli opadający śnieg są tak rzeczywiste, jakby to wszystko działo się naprawdę.
Mężczyzna kręci głową.
Julia czuje, jak coś próbuje się przebić na sam przód jej wspomnień, wie, że jest tuż na granicy pamięci i niepamięci, tylko nie wie jak sięgnąć i to chwycić.
- Spójrz na mnie – mówi w końcu, odwracając się w jej stronę. – Spójrz poza tę bliznę, poza to, co wydaje ci się niemożliwe i to, w co za bardzo się boisz uwierzyć.
Julia czuje, jak tysiąc emocji toczy ze sobą walkę o pierwszeństwo, jak wszystko, w co kiedyś wierzyła, w jednej chwili do niej wraca i boi się, że za chwilę zwariuje.
- O Boże. – Jest tylko w stanie z siebie wydusić, kiedy widzi to, czego nie dostrzegała wcześniej, kiedy nareszcie wie, kto krył się pod czarnym płaszczem przez cały ten czas. – Ale to niemożliwe.
Will, bohater jej nigdy niedokończonej opowieści, uśmiecha się szeroko.
- Nie udało ci się tak całkiem zapomnieć, skoro przy pierwszej okazji postanowiłaś mnie od nowa napisać.
Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że mężczyznę w czarnym płaszczu obdarzyła wszystkimi cechami, które nadała głównemu bohaterowi innej historii. Kiedy wreszcie przyjrzała mu się lepiej, dostrzegła podobieństwa także z wyglądu i teraz, kiedy już wie, zaczyna znowu widzieć Willa tak jak wtedy, kiedy żyła praktycznie jedynie jego życiem.
- Przez te wszystkie lata cały czas tu byłeś.
- Zakopałaś mnie bardzo głęboko, chwilami już praktycznie nie istniałem, nabawiłem się tej blizny niepamięci, ale udało ci się nie pogrzebać mnie do końca.
Julia zamyka na chwilę oczy, zbyt przytłoczona przez wszystko to, co się właśnie stało.
- Czy to się dzieje naprawdę? – pyta, wciąż nie patrząc.
- Tak.
- Ale przecież to wszystko istnieje tylko w mojej głowie.
Czuje na policzku dotyk jego dłoni i przez plecy przebiega jej dreszcz; jest tak realny, że w pierwszym momencie niemal ją pali.
- Stąd masz pewność, że jest prawdziwe.
Julia otworzyła oczy i z walącym sercem rozejrzała się po pokoju. W pierwszej chwili nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, i dopiero spojrzenie na wygaszacz ekranu na monitorze przypomniało jej, że jest we własnym mieszkaniu. Zobaczyła rozsypane po biurku i po podłodze kartki z jej tekstem i poczuła niemiłe ukłucie w żołądku. Zebrała je szybko, wyłączyła komputer bez zapisywania pliku i przez chwilę zastanawiała się, co ma ze sobą zrobić. Sprawdziła godzinę, był środek nocy, a znowu musiała skoro świt pojawić się w pracy. Rano może zastanowić się co zrobić dalej ze swoim tekstem.
Przykryła się kołdrą i dodatkowym kocem, bo dostała z zimna dreszczy. Przez moment zastanawiała się czy nie ma gorączki, ale nie była rozpalona, tylko zwyczajnie roztrzęsiona. Zacisnęła mocno powieki i starała się nie myśleć o niczym.
Znowu sypie śnieg, a ona ślizga się na mokrym bruku. Gubi się w uliczkach, które zna na pamięć, dookoła panuje absolutna ciemność, nigdzie nie może dostrzec ludzi i ma wrażenie, że coś, nie ktoś, ją ściga, że jest tuż za nią i kiedy znajduje się w ślepej uliczce…
Idzie Krakowskim Przedmieściem, tym razem oświetlonym świątecznymi ozdobami zwisającymi z każdego drzewa. Obok niej przechodzą tłumy ludzi, wszyscy w parach lub grupkach, każdy uśmiechnięty i szczęśliwy, tylko ona jest sama i szuka kogoś, kogo twarzy nie może sobie przypomnieć…
Stoi na początku Świętojańskiej i boi się wykonać kolejny krok. Nagle słyszy głos, dobiegający z bocznej uliczki, podchodzi kilka metrów i na rogu dostrzega falujący w wieczornym wietrze płaszcz.
- Nie bój się – mówi do niej mężczyzna, którego zna prawie całe życie. Ma ładną twarz i ciepłe oczy, które dają jej poczucie, że nie jest sama. – Nie bój się uwierzyć.
- Nie mogę uwierzyć – mówi, czując, jak po jej po liczku zaczynają spływać łzy wywołane lodowatym wiatrem. – Nie po raz kolejny.
- Będę tu czekać, tylko musisz pamiętać.
- Ale ja… - Czuje, jak wszystko zaczyna się oddalać, a ona sama stoi w miejscu i nie może się ruszyć.
- Pamiętaj.
Ulice pogrążają się w ciemności i nie ma już niczego.
- Julia…
Obudziła się przerażona i zlana zimnym potem. Nie mogła sobie przypomnieć o czym przed chwilą śniła i jeszcze nigdy nie czuła się tak samotna, jak wtedy.
Przewróciła się na drugi bok i w końcu znowu zasnęła, tym razem już nienękana przez żadne sny.
*
Rano z trudem wstała z łóżka, czując się tak, jakby dzień wcześniej przebiegła cały maraton, a potem bardzo długo to oblewała. Rozejrzała się nieprzytomnie po pokoju, męczona przez dziwne poczucie, że miała pamiętać o zrobieniu czegoś niezwykle ważnego. W końcu jej wzrok padł na stos kartek leżący koło komputera i natychmiast sobie przypomniała.
Powoli podeszła do biurka i wzięła do ręki rękopis swojego opowiadania. Z bijącym sercem chwyciła kartki drugą dłonią, zamknęła oczy i szybkim ruchem przedarła papier na pół. Potem znowu ułożyła strony jedna na drugiej i pociągnęła po raz drugi i trzeci i jeszcze kolejny, aż w końcu wypuściła z dłoni setki kawałeczków papieru, które opadły powoli na podłogę jak bardzo tania imitacja śniegu.
*
W redakcji, jak zwykle przed świętami, rozgrywało się piekło na ziemi. Każdy był spóźniony, nikt nie wiedział, co ma robić, i chyba po raz pierwszy w tym roku wszyscy pracowali, a nie zajmowali się swoim życiem prywatnym. Po ośmiu godzinach pracy od siódmej rano Julia nareszcie miała czas, żeby wyjść coś zjeść. Ubrała płaszcz, zamknęła gabinet i wyszła na Krakowskie Przedmieście, które nareszcie zalewało słońce, a nie śnieg.
Ludzie mijali ją w pośpiechu, grupka turystów z Ameryki kłóciła się o to, czy powinna mieć teraz czas wolny czy pójść do kolejnego kościoła, i tylko pojedyncze osoby zdawały się dostrzegać urok tego chłodnego, ale nie mroźnego popołudnia. Julia z przyzwyczajenia poszła w dół ulicy, kierując się w stronę starówki. Od paru godzin nie mogła się pozbyć wrażenia, że coś z wyjątkowym uporem stara się ją wyciągnąć z pracy i teraz nareszcie mogła cieszyć się chwilą spokoju, zanim znowu będzie musiała wrócić w sam środek chaosu.
Dotarła już do ulicy Świętojańskiej i właśnie miała mijać boczną uliczkę, która prowadziła na skróty do Piwnej, kiedy jej komórka rozdzwoniła się głośno w kieszeni. Spojrzała na wyświetlacz i pełna najgorszych obaw odebrała połączenie:
- Tak?
- Julia, musisz natychmiast wrócić, zmieniamy koncepcję na czołówkę waszej jutrzejszej sekcji i będziesz musiała podskoczyć w parę miejsc. Już ci umówiłem jeden wywiad, za godzinę masz być na placu Trzech Krzyży.
Julia bardzo szybko policzyła w myślach do dziesięciu.
- Dobrze, zaraz będę – odpowiedziała najbardziej spokojnym głosem, na jaki było ją stać.
Schowała komórkę do kieszeni, spojrzała tęsknie jeszcze ostatni raz na szyld restauracji majaczący w oddali i z głośnym westchnięciem zawróciła.
Kiedy oddalała się w górę Placem Zamkowym, zza rogu Piwnej przyglądał jej się mężczyzna w czarnym płaszczu, o ciepłej twarzy, na którą zwracały uwagę wszystkie przechodzące obok niego kobiety. Uśmiechnął się do siebie, po czym zniknął w jednej z bocznych uliczek i gdyby ktoś obserwował go w tamtym momencie, mógłby przysiąc, że rozpłynął się w powietrzu.
*
Niedługo przed północą zespól Julii nareszcie skończył pracę nad swoją sekcją. Wszyscy razem stawili się u redaktora naczelnego i chyba jeszcze nigdy Julia nie czuła pomiędzy nimi tak silnej integracji.
- Muszę powiedzieć, że chyba po raz pierwszy kultura będzie naszą najmocniejszą stroną, zwłaszcza biorąc pod uwagę tą sakramentalną porażkę ogólnych – powiedział do nich szef, a oni dobrze wiedzieli, że na więcej uznania z jego strony nie mogą liczyć. – Możecie iść do domu, zasłużyliście sobie na trochę snu.
- Jeszcze jedno – powiedziała Julia, kiedy już wszyscy zbierali się do wyjścia z gabinetu redaktora.
- Tak?
- To mój ostatni dzień tutaj. Jutro dostanie pan moją rezygnację.
W pomieszczeniu zapadła absolutna cisza. Julia skinęła redaktorowi głową i wyszła z pokoju, odprowadzona spojrzeniami każdej osoby, która się tam znajdowała. W niektórych z nich, zauważyła z satysfakcją, dostrzegła nawet cień podziwu.
*
Pakowanie się na święta – choć Julia wcale nie była przekonana, czy tylko na to – zajęło jej pół popołudnia i kiedy wreszcie skończyła, okazało się, że po zabraniu najważniejszych rzeczy jej pokój tracił cały swój zagracony urok (jeśli w ogóle można tu było mówić o jakimkolwiek uroku). Rozejrzała się po półkach, a wtedy przypomniała sobie, że przecież teraz będzie miała aż nadmiar wolnego czasu, dlatego dopakowała jeszcze dwie książki ze stosu do przeczytania na miesiąc temu i dosunęła walizkę.
W końcu usiadła z kubkiem parującej herbaty przy komputerze i zabrała się do napisania rzeczy, którą odkładała już drugi dzień.
Od: Julia (juliejulia@hotmail.com)
Data: 21 grudnia
Temat: (bez tematu)
Hej.
Piszę dzisiaj, bo chcę Cię z góry uprzedzić, żebyś nie nasyłała na mnie w Wigilię wojsk Baracka ze świąteczną odsieczą.
Nie dostaniesz 24 grudnia swojego tekstu. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale
Julia przerwała, żeby wziąć łyk herbaty. Kiedy odstawiała kubek, strąciła na podłogę jeden z długopisów. Odsunęła krzesło i sięgnęła ręką pod biurko, ale zamiast na pisak natrafiła na kartkę papieru. Przewróciła oczami, mamrocząc do siebie coś o swoim niepokonanym bałaganiarstwie, i podniosła ją, przekonana, że to jeden z wydrukowanych artykułów.
Kiedy jednak odwróciła ją na drugą stronę, okazało się, że to pomięta kartka, zapełniona jej atramentowymi bazgrołami.
Dopiero po chwili dostrzegła pojedyncze zdanie, ukrywające się za krętymi liniami.
Ciemny płaszcz na tle świeżego śniegu wyglądał jak fragment czarno-białej fotografii sprzed lat.
Julia wpatrywała się w kartkę bez słowa, aż w końcu wybuchnęła śmiechem, który wypełnił całe mieszkanie.
Skasowała ostatnie zdanie maila i zaczęła od nowa.
Uważam, że Twój pomysł zasługuje na lepsze rozwinięcie, niż to, na które jest mnie teraz stać.
Mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczysz i zaczekasz na porządną historię, jaką chciałabym Ci dać.
Całusy,
J.
*
Pogrążone w śnie miasteczka pod kołdrą śniegu nie dawały się rozróżnić. Co jakiś czas w którymś oknie można było dostrzec migoczące światełka na choince i chyba po raz pierwszy od wielu lat Julia poczuła echo dziecięcych wspomnień związanych ze świętami. Przyłożyła twarz do zimnej szyby i zamknęła oczy. Wiedziała, że nie zaśnie, nigdy nie umiała spać w podróży, ale miała pewność, że jej wyobraźnia, pobudzana spokojną melodią płynącą ze słuchawek, zapewni jej rozrywkę na najbliższych kilka godzin.
W końcu wypuściła z zamknięcia wszystkie historie, które tylko czekały na to, żeby je spisać.
no subject
on 2010-12-11 10:52 pm (UTC)Zdecydowanie cudnie ci wychodzą te niefandomowe teksty. Zazdroszczę :)
no subject
on 2010-12-12 12:51 am (UTC)no subject
on 2010-12-11 11:47 pm (UTC)no subject
on 2010-12-12 12:52 am (UTC)no subject
on 2010-12-12 11:48 am (UTC)♥
no subject
on 2010-12-12 12:55 pm (UTC)Powoli się chyba zaczynam przerzucać, tak coś czuję.Dzięki ♥
no subject
on 2010-12-12 01:02 pm (UTC)I bardzo dobrze, też bym tak chciała.:)