carolstime: (Bradley)
[personal profile] carolstime
Kochana Kaś.
Wiem, że ostatnio nie było Ci łatwo, że nigdy nie jest do końca łatwo, bo jak już w normalnym życiu zaczyna się wszystko układać, to można się spodziewać, że zaraz jakiś szalony scenarzysta postanowi zburzyć także ten fandomowy świat i wtedy wszystko bierze w łeb. Ale dzisiaj jest Twój dzień, a w takim dniu - oczywiście - dostaje się dużo życzeń, a jak dużo osób czegoś życzy, to prawie na pewno musi się spełnić.
Dlatego życzę Ci, na najpierwszejszym miejscu, szczęścia - bo na to składa się większość aspektów życia, więc jest uniwersalnie; życzę Ci też spełnienia marzeń - bo tylko Ty tak naprawdę wiesz, czego Ci należy życzyć; życzę Ci mnóstwo uśmiechu na każdy dzień, bo tylko te dobre chwile powinno się wspominać za ileś, ileś tam lat.
Żyj nam długo, twórz i zarażaj miłością fandomową jeszcze dłużej, i oby spotkało Cię jak najwięcej dni, którymi można się tylko i wyłącznie cieszyć :*




Poniżej drobny prezent, który najpierw miał być crackiem, potem angstem, a na końcu przekształcił się we fluff (WTH jest z moim pisaniem nie tak?!). Czym jest w ostatecznej wersji, nie umiem stwierdzić (poza tym, że jedną, wielką paplaniną).
To taka łatka-nie łatka do finału pierwszego sezonu oraz marna namiastka character study.

Merlin w swym krótkim, acz bogatym w najróżniejsze doświadczenia życiu nauczył się jednej rzeczy: nie należy oczekiwać zbyt wiele, bo lepiej jest zostać mile zaskoczonym, niż nieprzyjemnie rozczarowanym. Może życie według tej zasady nie stało się od razu prostsze, ale na pewno oszczędziło mu wielu rozczarowań, co samo w sobie i tak stanowiło wielki sukces.
Wszystko jednak zmieniło się w chwili, w której Merlin po raz pierwszy nazwał w myślach Artura Pendragona przyjacielem. W tamtym momencie jego głos rozsądku najprawdopodobniej wyjechał na wakacje, a przestrzeganie jednej, banalnej reguły, od tej pory stało się wyzwaniem nie do pokonania. Merlin mógł tłumaczyć się przed samym sobą, że przecież od przyszłego króla każdy czegoś oczekuje, więc parę najprostszych, ludzkich odruchów nie powinno być nieosiągalnym życzeniem. Ale wiedział dobrze, że jego wymagania już dawno posunęły się o kilka kroków dalej.
Na początku było zdecydowanie łatwiej - Artur był dla niego jedynie zapatrzonym w siebie dupkiem, którym nie należy się przejmować, a już na pewno o którego względy nie powinno się zabiegać. Merlin był skromny, ale przy swojej całej skromności nigdy nie stracił godności i wiedział, kiedy i komu należy powiedzieć nie. Wszystko zaczęło się komplikować, kiedy książę po raz pierwszy zaryzykował wszystko (bo życie przecież jest wszystkim) dla Merlina. Chłopiec musiał wtedy przyznać, że najzwyczajniej w świecie pomylił się w ocenie młodego Pendragona, a ktoś, kogo uważał za, nie przymierzając, śmiecia, awansował do pozycji jednej z najważniejszych osób w jego życiu.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że Merlin nigdy do końca nie potrafił zrozumieć ani Artura, ani ludzi mu podobnych. Jego koledzy, a przede wszystkim przyjaciel, Will, posiadali wszystkie te cechy, o których Pendragon zdawał się nigdy nie słyszeć. Nie żeby Merlin spodziewał się po przyszłym królu uścisków na pocieszenie, sera w kształcie pulchnej owieczki na urodziny albo długich rozmów o swoich uczuciach. Kilka normalnych, przyjacielskich gestów by w zupełności wystarczyło. Ale taki już był Artur - on wolał stoczyć walkę z mitycznym stworem i ocalić człowiekowi życie, niż zwyczajnie powiedzieć mu, że na przykład lubi z nim spędzać czas albo podoba mu się jego nowa chustka.
To wszystko, co Merlin odczuwał w stosunku do Artura od chwili, w której się poznali, można było porównać jedynie do szaleńczej gonitwy na koniach po górach i dolinach królestwa Albionu. Chłopiec więc już dawno stracił jakąkolwiek rachubę, nie starał się nawet zamykać ich znajomości w ramach żadnych określeń, a zasada, według której obiecał sobie dawno temu żyć, przestała dla niego zupełnie istnieć. Może z tego właśnie powodu, w najbardziej przełomowym dniu jego życia, Merlin doświadczył także największego rozczarowania. Jeszcze żadne słowa nie zabolały go tak bardzo; żadne spojrzenie nie rozdarło na tysiąc kawałków ; żadna obojętność nie niosła ze sobą takiego chłodu. Ta krótka rozmowa skłoniła Merlina do podjęcia jednej z najtrudniejszych decyzji w jego życiu: nawet, jeśli jakmiś cudem uda mu się przeżyć, nie powróci do Camelotu.

* * *

Deszcz wciąż zalewał Wyspę Błogosławionych, kiedy Gajusz i Merlin dopływali do brzegu jeziora. Chłopiec pomógł przyjacielowi wdrapać się na grzbiet konia, po czym sam, ostatkiem sił, dosiadł własnego. Przez cały czas zastanawiał się jak ma powiedzieć Gajuszowi, że nie wróci z nim do domu - planował jedynie zabrać matkę i wyjechać z nią do Ealdoru. Nie wiedział jednak od czego powinien zacząć, a przede wszystkim jak wyjaśnić powód, bez wdawania się w szczegóły, których sam do końca nie rozumiał (nie raz już przecież bywał bardziej poniżany czy lekceważony, dlaczego więc zachowanie Artura tak bardzo go dotknęło?). Mniej więcej w połowie drogi Gajusz wskazał ręką jakiś punkt na horyzoncie, którego zmęczone oczy Merlina nie były w stanie dostrzec. Jedyne, co rozpoznał, to ruchoma czerwona plama na tle żółtego zboża, która po chwili rozszczepiła się na dwie - jedną większą i drugą zdecydowanie mniejszą.
- To niemożliwe - wymamrotał Merlin, starając się zmusić oczy do większego wysiłku.
- A jednak - powiedział Gajusz, uśmiechając się nieznacznie. - Ktoś wyruszył nam na powitanie.
- Pewnie Uther zauważył twoje zniknięcie - wywnioskował Merlin, przekrzywiając głowę. - Albo Gwen wszystko wypaplała i posłali paru rycerzy na zwiady.
- Och, nazwałbym to raczej orszakiem królewskim niż paroma rycerzami. Chyba, że teraz książę to dla ciebie za mało i chciałbyś być witany przez samego króla.
Merlin momentalnie zmusił swojego konia do zatrzymania się, co o mały włos nie spowodowało jego upadku. Czerwony obiekt był coraz bliżej i teraz sam mógł rozpoznać złote włosy, rozświetlane przez pojedyncze promienie wyglądającego zza chmur słońca.
- Wszystko w porządku? - zapytał Gajusz, zatrzymując się kilka kroków przed chłopcem.
Merlina w jednej chwili ogarnęło przerażenie. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął gorączkowo myśleć. Przecież to niemożliwe, że ten idiota się czegoś domyślił. Jak ja mu to wszystko wytłumaczę, powiem, że mieliśmy z Gajuszem ochotę na nocne wędkowanie nad jeziorem? A może w tej chwili zawrócę i po prostu ucieknę? Merlinie, myśl...
- Merlinie?
Na dźwięk tego głosu jego serce wykonało podskok z obrotem o trzysta sześćdziesiąt stopni i Merlin nawet nie musiał się zastanawiać, co ujrzy po opuszczeniu dłoni. A może tego nie zrobi, może jak małe dziecko będzie udawał, że wcale go tam nie ma, dzięki czemu uniknie kolejnej rozmowy, pretendującej do miana najtrudniejszej w jego życiu?
- Merlinie.
Ta znajoma irytacja pomieszana ze zniecierpliwieniem, zawarta w tym krótkim słowie, sprawiła, że Merlin w końcu odsłonił twarz i spojrzał wprost w patrzące w niego z zaniepokojeniem oczy Artura.
- Och, co za ulga, już myślałem, że zrobiłeś sobie krzywdę, bawiąc się tym swoim mieczem - skwitował Artur z tym denerwującym uśmiechem, ale Merlin wiedział, że to tylko próba zamaskowania tego, co przed chwilą dojrzał w jego oczach.
- Co tu robisz? - to było zarazem jedyne pytanie, które przyszło chłopcu do głowy, jak i to, na które teraz najbardziej chciał znać odpowiedź.
- To co zawsze, oczywiście - powiedział Artur wyniośle. - Ratuję cię, jednocześnie głowiąc się nad tym, co tym razem strzeliło ci do tego pustego łba.
Gdzieś w tle Gajusz rozmawiał z rycerzami, którzy właśnie do nich dojechali, ale Merlin słyszał ich jak przez bardzo grubą ścianę. Właśnie wtedy dotarło do niego coś, czego nie dostrzegał przez tyle czasu, i przez co o mało nie popełnił największego w życiu błędu.
Artur nie rozumiał Merlina tak samo, jak on nie rozumiał jego. Artur nigdy nie oczekiwał, że człowiek, który praktycznie go nie znał, uratuje mu życie. I że zrobi to znowu, choć stosunki między nimi nie wydawały się ani o krztynę cieplejsze. Ale kiedy przyszło co do czego, książę, wciąż nie do końca wiedząc, dlaczego to robi, nie zawahał się odwdzięczyć mu tym samym. I może faktycznie na co dzień nie był przykładem idealnego przyjaciela - przynajmniej nie takiego w mniemaniu Merlina - ale to przecież nie jego wina, że matka natura pozbawiła go umiejętności okazywania uczuć.
- Więc? Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia?
To najprawdopodobniej też nie jego wina, że przy okazji był najwolniej myślącym następcą tronu w historii Anglii.
- Ty naprawdę nic... - zaczął Merlin, ale po chwili urwał. Może tak będzie lepiej? - To bardzo długa historia, na jeden z tych wieczorów przy kominku, kiedy będziemy już bardzo starzy, a ty najprawdopodobniej zaśniesz w połowie opowieści.
- Starzy? Chyba żartujesz - powiedział Artur z oburzeniem. - Królowie Camelotu się nie starzeją. Oni dojrzewają. Za to ciebie bez problemu mogę sobie wyobrazić w długiej brodzie.
Merlin pokręcił głową z uśmiechem, na usta już cisnęło mu się odpowiednie określenie. Osioł.
- Widzę, że ledwo trzymasz się na koniu, więc na razie ci odpuszczę - odparł Artur i być może Merlin był już naprawdę zmęczony, ale zdawało mu się, że znów dojrzał w jego oczach troskę.- Dasz radę dojechać do Camelotu?
Merlin spojrzał w dal na drogę, która zdawała sie nie mieć końca, oraz na Gajusza, który siedział na koniu z jednym z rycerzy i pochrapywał cicho.
- Poradzę sobię - odpowiedział, starając się uśmiechnąć w przekonujący sposób.
- Akurat - mruknął Artur z ironią.
- Panie, czy mamy się zaopiekować pańskim sługą? - zapytał jeden z rycerzy, który nagle znalazł się przy chłopcach.
- Nie - powiedział Artur, a Merlin przeklął go w duchu za niedomyślność. - Sam to zrobię.
Po tych słowach zeskoczył ze swojego konia, podał rycerzowi lejce i podszedł do Merlina, który wpatrywał się w niego w osłupieniu.
- Och, na litość króla, masz zamiar stać tak cały dzień? I tak zmarnowałem już wystarczająco dużo czasu, a ojciec pewnie niedługo zacznie mnie szukać. Podsuń się.
Merlin usłużnie zrobił mu miejsce, a kiedy Artur znalazł się przed nim i przejął od niego lejce, wymamrotał jedynie "dziękuję".
- Postaraj się tylko nie zrobić czegoś idiotycznego i nie zrzuć nas obu z konia. Jakbyś zapomniał, kilkanaście godzin temu wróciłem ze świata umarłych i wcale nie zamierzam się tam znowu wybierać. Przynajmniej nie w tak niebohaterski sposób.
Szarpnął lejcami i ruszyli za oddalającymi się rycerzami, a Merlin po raz pierwszy czuł, że naprawdę zmierza w stronę domu.
This account has disabled anonymous posting.
If you don't have an account you can create one now.
HTML doesn't work in the subject.
More info about formatting

Profile

carolstime: (Default)
carolstime

October 2012

S M T W T F S
 123456
78 910111213
14151617181920
21222324252627
28293031   

Most Popular Tags

Style Credit

Expand Cut Tags

No cut tags
Page generated Jul. 5th, 2025 06:01 am
Powered by Dreamwidth Studios